niedziela, 3 maja 2015

Expecto "Początek"

- Wreszcie się ocknęłaś - powiedziałem - Już zaczynałem się martwić. Szkoda by było, żeby taką ładną klacz szlak trafił. Nawet byś mi się podobała, gdybyś nie miała takiego paskudnego charakteru - westchnąłem teatralnie. Udało mi się ją rozśmieszyć, ale momentalnie znowu spoważniała. Podeszła do swoich mieczy i zawiesiła je u swojego boku. Potem znowu popatrzyła mi w oczy i powtórzyła pytanie
- Co to jest?
- Szczerze mówiąc, nie wiem. To co się działo wcześniej było dziwne. Najpierw jakbyś straciła przytomność, a potem dostałaś szału. Coś jak wtedy, co się działo na tej plugawej arenie. Spaliłaś kawał lasu. Obawiam się, że razem z różnymi małymi zwierzątkami, które w nim żyją…
- Co? – krzyknęła. Ruchem łba wskazałem na zbrązowiały kawałek puszczy. Zgliszcza drzew wciąż się dymiły.
- Potem – kontynuowałem – Uspokoiłaś się. Chciałem cię przenieść tutaj, ale gdy cię dotknąłem i nasza krew się pomieszała stało się coś dziwnego… - urwałem
- No co? Co dziwnego? – dopytywała się z niepokojem, niemal mnie depcząc
- Zaczęłaś dymić i świecić.
- Ja?!
- Nie jesteś zwykłym pegazem, co? Demon? Widmo? Klątwa? – zapytałem i nie czekając na odpowiedź ciągnąłem dalej – Ten dym i światło, które się z ciebie wydostawały zaczęły się zwijać w taką smugę i pofrunęły do tej groty. Wziąłem Cię więc i tam zaniosłem. No i tam leżał ten przedmiot.

Był on malutką, lśniącą piramidą. Zdawało się, że na chromowanych ściankach tli się ogień. Ronderu obeszła dookoła to coś. Przyjrzała się uważnie i niecierpliwie potrząsnęła grzywą.
- Nie wiem co to jest – przyznała niechętnie – Na razie musimy to gdzieś ukryć, zanim się zastanowię do czego to wykorzystać.
- Może zostać tutaj – zaproponowałem – Na razie chodźmy stąd, bo jestem głodny. Nie jadłem już 3 dni.
- Z tej groty jest całkiem wygodna droga na dół na pastwiska.. – stwierdziła Ronderu
- Drogi są dla frajerów – prychnąłem i bez uprzedzenia zeskoczyłem z urwiska w przepaść. W dole, kilka kilometrów niżej znajdował się las
- Expecto! – wrzasnęła zszokowana z mną i również zeskoczyła rozwijając skrzydła. Spadałem jak kamień, a wiatr okładał mnie po pysku. Grzywa trzepotała pionowo w górę na wietrze, a ja cieszyłem się chłodnym powietrzem. Gdy byłem już kilometr nad ziemią pozwoliłem sobie na transformację. Od czubka ogona aż po kopyta moja postać rozmywała się w mgle. Wreszcie stałem się zwiewnym jak pióro tworem i przestałem spadać. Jako chmura mogłem biegać po niebie. Wtedy dogoniła mnie Ronderu. Była wściekła, a nawet przerażona.
- Jak ty przeklęty pomiocie mogłeś to zrobić? – wrzasnęła mi w pysk – Jak tylko się zmaterializujesz zamorduję cię, a potem utopię twoje szczątki w tęczowym wodospadzie!
- To jest taki wodospad? – spytałem rozbrajająco
- Jest. Roka go znalazł. Może ci go pokaże – odrzekła nadal zła
          Wreszcie wylądowaliśmy na ziemi. Z powrotem się przemieniłem, ale klacz wbrew swym groźbom nie sięgnęła mieczy. Pokłusowaliśmy na półwysep przy rozległym zalewie. Porastała go cudowna, soczysta trawa. Gdy już się najedliśmy zdecydowałem się przerwać milczenie.
- Mówiłaś, że walcząc na aukcjach straciłaś kilka lat z życia. Że cię nie rozumiem – przerwałem, a ona skinęła twierdząco głową – Masz rację, nie rozumiem jak to jest być niewolnikiem - gladiatorem, ale rozumiem jak to jest cierpieć.

Ronderu uniosła głowę i popatrzyła na mnie z zainteresowaniem.
- Słyszałaś o Wielkiej Wojnie Gatunkowej? O wojnie między światłem, a ciemnością?
- Słyszałam. Ty walczyłeś po stronie światła?
- Tak. Ale uwierz, że nie robiłem tego dla własnej korzyści. Nasz świat tworzy światło i mrok w równowadze. Ale ją łatwo zniszczyć poprzez tych, którzy są źli. Oni atakują bezbronnych. Dzieci, kobiety, cywili. Próbują ich przeciągnąć na swoją stronę. Jak im się nie udaje zabijają ich.
Klacz stała zasłuchana. Cieszyłem się z tego, bo po raz pierwszy opowiadałem o tym co się wydarzyło za czasów Mrocznych Dni.
- My, rycerze pokoju walczyliśmy od wielu miesięcy. Nasze jednostki były wyczerpane. Jedyną metodą, aby zakończyć wyniszczający konflikt było pozbycie się Ciemnych Lordów. Mój mentor wraz z grupką ochotników postanowił się poświęcić. Ja też chciałem iść, ale mi nie pozwolili. Byłem za młody. Uwięzili mnie, żebym za nimi nie poszedł. Miotałem się bezsilny w kajdanach, związany przez najlepszych przyjaciół. Wreszcie się udało. Popędziłem za nimi, ale było już za późno. Sam widziałem jak dobrowolnie poddają się torturom. Tak straszliwym torturom, że do tej pory budzę się z krzykiem… - głos mi się załamał – Zamordowałem ich oprawców. To był pierwszy i ostatni raz w życiu, kiedy straciłem nad sobą panowanie. Ich podwładni chcieli się na mnie zemścić. Zabiliby mnie, gdyby nie fakt, że wieża, w której się znajdowaliśmy wyleciała w powietrze, a ja cudem ocalałem. Mimo to do tej pory mam rany.
Zacisnąłem oczy i napiąłem mięśnie. Na mojej skórze zaczęły się pojawiać paskudne blizny. Czerwone, fioletowe, czarne. Podłużne nacięcia, szramy, guzy poprzecinane siecią czarnych żyłek. Ronderu cofnęła się przerażona.
- Nie jestem taki przystojny na jakiego wyglądam – uśmiechnąłem się na siłę, ale ona nie dała się nabrać – No dobra. Po prostu nie umiem się sam wyleczyć. Nie mam takich zdolności – wyznałem.
           Klacz wpatrywała się we mnie, a to co było w jej oczach nie było już obojętnością, ale zrozumieniem


< Ronderu? >

sobota, 2 maja 2015

Columbiana "Pragnieniami zmienić świat"

Ogier założył mi naszyjnik. Poczułam, jakby przypływała od niego dziwna moc - potężna i nie poskromiona. Nagle przede mną pojawił się duch białego łosia. Spojrzał na mnie i poszedł do lasu. Nie wiedziałam co mam powiedzieć, ale wiedziałam, co mam zrobić. Ruszyłam biegiem za łosiem.
- Gdzie idziesz? - zapytał Roka. Odwróciłam się do niego i spojrzałam mu w oczy
- Nie wiem. Idę za białym łosiem. Jeśli chcesz, choć za mną - zaproponowałam, a on spojrzał na mnie zdziwiony
- Dobrze - powiedział i ruszył za mną. Spojrzałam przed siebie. Tam czekały na mnie białe łosie.
- Daj mu naszyjnik. Niech go założy - mówiły chórem.
- Załóż go - poleciłam ogierowi przekazując mu naszyjnik. Założył go z lekkim wahaniem. Spojrzał na mnie, ale od razu jego wzrok padł na białe łosie, które nas otaczały. Było ich tysiące. Dopadło mnie przerażenie
- Musimy opowiedzieć ci twoje prawdziwe życie... Twoje prawdziwe oblicze... - mówiły


< Roka? >

Ronderu "Początek"

- Nie, nie wiesz jak to jest. To nie ty straciłeś kilka lat swojego życia! To nie ty byłeś więziony!! - wrzasnęłam. Uderzyło we mnie wspomnienie tamtego zdarzenia. Te krzyki. Te potoki krwi. Ta nienawiść. To uczucie obezwładnienia, gdy demon ujawnił się po raz pierwszy. Wspomnienie to było tak ostre, tak żywe... Nawet pomimo już lekkich zawrotów głowy spowodowanych brakiem powietrza. Poczułam skręt w żołądku i znajome ukłucie. W tej chwili nie miałam nic przeciwko przemianie. Należało mu się. Oczy przesłoniła mi mgła, a grzywa, ogon i sylwetka uległy delikatnym zmianom. Widać było zdziwienie Expecta. Może to pamiętał, może nie. W każdym bądź razie mu się przypomni. Przymknęłam oczy a na pysku zagościł drwiący uśmiech. Poczułam, że pętla na mojej szyi się zacieśnia, ale stało się coś, na co nawet ja nie byłam przygotowana - rozpłynęłam się w powietrzu, zniknęłam. Zdezorientowany, na chwilę popuścił uścisk i dał mi szansę na ucieczkę, którą oczywiście wykorzystałam. Wiatr zawiał i można było usłyszeć świst. Krążyłam to w tę, to we w tę, a on stał niewzruszony. Zirytowałam się. Również przystanęłam. Chciałam już podejść, gdy niespodziewanie zostałam powalona przez niego na ziemię. Szamotałam się, usiłowałam kopać, ale nic z tego. Widać, że również nie był w najlepszym humorze. Po chwili poczułam ukłucie na szyi i straciłam przytomność...

Otworzyłam oczy i podniosłam głowę. Rozejrzałam się. Znajdowałam się w jaskini. Ziewnęłam. Wstałam i przeciągnęłam się. Spróbowałam sobie przypomnieć, co mogło stać się po ataku, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Spojrzałam w kierunku wyjścia. Stał tam Expecto i wpatrywał się w dal. Ostrożnie do niego podeszłam.
- Gdzie moje miecze? - spytałam dość ostro wyrywając go z zamyślenia. Odwrócił łeb i wskazał w głąb groty. Podążyłam w tamtym kierunku i odnalazłam to, co szukałam. Lecz obok mieczy leżało coś... dziwnego. Od razu spytałam o to Expecta
- Co to jest?

< Expecto? >

niedziela, 26 kwietnia 2015

Expecto "Początek"

„No to koniec z pokojowymi negocjacjami” - pomyślałem i nie odwracając się do Ronderu owinąłem pętlę Mocy wokół jej nogi. Atak był tak silny, że straciła równowagę i runęła na ziemię, a miecze lig upadły z brzękiem na kamienie. Kopnąłem je poza zasięg klaczy. Nie zamierzałem ryzykować nierównego starcia. Bo coś mi mówiło, że takie nastąpi. Odwróciłem się i spojrzałem Ronderu w oczy, a to, co w nich było po raz pierwszy wywołało we mnie strach. Już nie brązowe i gładkie, lecz promieniujące jakimś niepokojącym blaskiem. I ten blask obudził we mnie pewne wspomnienie:

Dzika klacz przykuta łańcuchami do areny. Trzy niedźwiedzie nacierające na nią ze wszystkich stron. Szalejący tłum na trybunach. Tak. To ją wtedy widziałem na tej barbarzyńskiej aukcji.

Pamiętam ten dzień. Przez pewien czas imałem się zajęcia gladiatora, walczącego z dzikimi zwierzętami. Robota dobrze płatna i cholernie niebezpieczna. Ta arena, na której odbywały się targi kandydatami na najemników. Niewolnictwo, brud i śmierć. Nienawidziłem tamtego miejsca.
         Teraz ta klacz z przerażeniem, determinacją i mordem w oczach patrzyła na mnie z ziemi więziona pętlą Mocy. Uwolniłem ją i pomogłem wstać. Ale to był błąd. W ułamku sekundy przygwoździła mnie do ziemi.
- Kto zadarł z demonem, tego czeka śmierć - warknęła
- Cofnij się. Nie zamierzam robić ci krzywdy - powiedziałem lodowatym tonem
- Och, bo uwierzę, że potrafisz mi ją zrobić, ty mały, słaby wybryku natury! - zadrwiła. Westchnąłem z rezygnacją. Zepchnąłem ją z siebie i zaczęliśmy walczyć. Gdy nasze łby znalazły się blisko siebie wyszeptałem do niej:
- Znam cię. Widziałem cię na arenie. W dniu Wielkiej Aukcji... - te słowa wywołały efekt o wiele większy niż się spodziewałem. Ronderu odskoczyła ode mnie i popatrzyła z nienawiścią
- To co? Ile za mnie postawiłeś?
- Co? - warknąłem z oburzeniem - Ja mam honor. Nigdy bym nie sprzedał, ani kupił brata! Jak śmiesz?
- Już ci wierzę - syknęła - A ty jak śmiesz stawać ze mną twarzą w twarz, skoro moja głowa znaczy dla ciebie mniej niż jeden twój włos z ogona?
- Byłem na arenie jako gladiator! - wrzasnąłem - Nie jako łowca! Nigdy bym nie zrobił czegoś takiego!
Jej słowa rozwścieczyły mnie dogłębnie. Samo oskarżenie mnie o udział w tym plugawym interesie był dla mnie najwyższą obrazą. Ja! Ja, który walczyłem za wolność miliona anonimowych twarzy. Ja, który straciłem mistrza i przyjaciół, chroniąc cywili. Sięgając energii Mocy zacząłem dusić Ronderu. Nie, nie chciałem jej zabić. Chciałem ją przekonać. Ale co z tego skoro ona nawet mnie nie słucha?
- Ronderu, posłuchaj - rzekłem nagle spokojnym głosem - Nigdy nie krzywdzę tych, którzy na to nie zasługują. Ja też walczyłem na tym przeklętym widowisku. Wiem jak to jest. 

Patrzyła na mnie oddychając ciężko, a ja miałem wrażenie, że stoję nie obok rozbrojonej klaczy, tylko wulkanu szykującego się do wybuchu

< Ronderu? Zaraz zobaczymy jak wyglądają wnętrzności Expecto :P >

sobota, 25 kwietnia 2015

Ronderu "Początek"

Odpowiedziała mi cisza.
- Gadaj! - ryknęłam. Przez chwilę dało się dostrzec, że opanowuje go strach
- Jestem... Patronusem... - odpowiedział. Zmrużyłam oczy w złości
- Że czym?! - syknęłam. Czułam, że zmyśla. Przecież nie istniało coś... takiego. A przynajmniej nie było mi to znane
- Patronusem - powtórzył bardziej opanowany
- Dokładniej...? - zażądałam
- Patronusy to istoty nadzwyczaj wrażliwe na Moc. Znaczy się, aktualnie ja jestem ostatnim przedstawicielem rasy. Dokładniej klonem, ale, to niezbyt istotne. Wcześniej, wszyscy szkoliliśmy się w specjalnej akademii, aby... - mówił, ale ja mu przerwałam
- Wystarczy... - powiedziałam. Przez chwilę się zamyśliłam i odwróciłam - Moc, powiadasz? Rzadka umiejętność...
- To zależy. U mojej rasy wcale nie. Skąd to wnioskujesz?
- W porównaniu do "twojej rasy", u mojej domniemanie jest to bardzo rzadkie... To tak, jakby być nieśmiertelnym... A przynajmniej tyle jest mi wiadome - wyjaśniłam
- A jakiej jesteś rasy? - zapytał. Skierowałam na niego łeb i "zganiłam" wzrokiem
- Nie twój interes...
- Skoro tak twierdzisz... Coś jeszcze cię interesuje? - zapytał, ale odpowiedziała mu cisza z mojej strony. Moje myśli wciąż krążyły wokół "Mocy"... Mógł się okazać niebezpieczny. Zbyt niebezpieczny. Nie wiem, ile zajęły moje przemyślenia, ale wyrwało mnie dopiero jego pytanie - Wszystko ok?
Dopiero wtedy zorientowałam się, że zamknęłam oczy. Powoli odwróciłam się do niego przodem. Westchnęłam.
- Co cię tu sprowadziło? - zapytałam
- Nic. Znalazłem się tu przypadkowo... Zasnąłem gdzie indziej, a obudziłem się tu.
- Oczywiście... I pewnie to ta twoja "Moc" cię tu sprowadziła... - syknęłam nie wierząc w jego słowa.
- Nie wiem, ale to prawdopodobne. Jest ona we wszystkim i... - znów mu przerwałam
- Dla mnie ta twoja "Moc" nie istnieje. To tylko wymysł, który potwierdza niewrażliwość choćby moja! To jedynie brednie! - warknęłam. Wyglądał na zdziwionego.
- Mogę ci udowodnić, że się mylisz... - odpowiedział nadzwyczaj spokojnie. Prychnęłam tylko, ale dałam mu pole do popisu. Zrozumiał, i przez chwilę się skupił. Rozejrzałam się, i nagle poczułam łaskotanie w grzywie. Potrząsnęłam głową zirytowana. Jeśli to miało być coś imponującego, to ja jestem aniołem zmartwychwstania - nie demonem... Sama natychmiastowo dzięki mojej umiejętności pochwyciłam go za grzywę i pociągnęłam do tyłu, zadając ból...

< Expecto? >

Roka "Pragnieniami zmienić świat"

Podszedłem do Mariki. Łzy leciały mi z oczu
- Nie płacz - zaśmiała się klacz
- Ja... Ja po prostu nie wiem, co mam bez ciebie robić. Byłaś moją jedyną, a odeszłaś - powiedziałem bezradnie. Pocałowała mnie
- Bądź tym, kim byłeś. Podrywaj klacze, baw się, śmiej. Bądź jak zawsze - uśmiechnęła się. 
Ale czy ja potrafię być taki jak byłem przed jej śmiercią? Taki radosny? Nie potrafiłem wyobrazić sobie tego, że mogę mieć inną niż Marikę. Z zamyśleń wyrwał mnie głos Columbiany
- Już musisz kończyć - powiedziała. Pocałowałem Marikę, a wtedy ona zniknęła. Columbiana podeszła do mnie
- Kochałeś ją, prawda? - zapytała
- Tak... Kochałem ją nad życie. Była dla mnie wszystkim, czym mogła być - wzdychałem. W głowie dudniły mi jej słowa... "Bądź tym kim, byłeś". Tak, będę nim. Będę tym, jakim pokochała mnie Marika. Pobiegłem do swojej jaskini. Wziąłem naszyjnik Mariki i podszedłem do Columbiany
- Wiem że krótko się znamy, ale chciałbym ci wręczyć w dowód mojej wdzięczności ten naszyjnik, za to, że pozwoliłaś mi zobaczyć ukochaną - uśmiechnąłem się. Pierwszy raz od dnia, kiedy umarła Marika uśmiechnąłem się. To było takie miłe. Chciałem przez całe życie się tak śmiać

< Columbiana? >

wtorek, 21 kwietnia 2015

Expecto "Początek"

Wojna! Wybuchy. Krzyki. Odgłosy ścierającej się stali mieczy. Energia Ciemnej Mocy przepływająca falą z epicentrum. Uderza we mnie. Powala na ziemię. Czuję emocje innych koni wokół mnie tak intensywnie jak nigdy dotąd. Ból. Cierpienie. Strata. Wyrzuty sumienia. Wściekłość. Potężnie zbudowany, płowy pegaz pochyla się nade mną aby zadać ostateczny cios…

Obudziłem się zlany potem i przerażony. Zerwałem się z miejsca. Potoczyłem dookoła wzrokiem. To tylko sen. Tylko sen. Otaczał mnie las, a nie pole walki. Ale coś było nie w porządku. Nie byłem tam, gdzie zasnąłem. Te drzewa były jakieś inne. Nie było tu ptaków, których gruchanie ukołysało mnie do snu na miękkiej, ciepłej ziemi. Choć otaczała mnie gęsta ciemność byłem pewien, że jestem gdzieś indziej. Nie zastanawiałem się gdzie. Ale skoro już wstałem mogę iść dalej. 

Zrobiłem kilka kroków do przodu, gdy nagle poczułem czyjąś obecność. Jakiś koń stał między drzewami. Nie widziałem go, ale dzięki Mocy wyczuwałem jego pole umysłu. Zatrzymałem się i popatrzyłem przybyszowi w oczy. A raczej tam, gdzie wiedziałem, że się znajdują. Przez chwilę krzyżowaliśmy się spojrzeniami.
- Możesz wyjść. Nie mam złych zamiarów – odezwałem się do konia. Od razu wyczułem jego emocje. Zdumienie i wściekłość.
         

Knieje zaszeleściły i w plamie księżycowego światła stanęła klacz. Wysoka, smukła i piękna. O delikatnych rysach i mrocznych oczach. Poruszyła prawie nie zauważalnie skrzydłami. Jej uroda była niezwykła, ale raczej nie w moim typie. Z całej jej postawy promieniowała jakaś władczość. Już wiedziałem, że ziemia, po której szurają teraz moje kopyta należy do niej.
- Skąd wiedziałeś, że tam jestem? Nikt nie mógłby mnie zobaczyć – jej głos brzmiał łagodnie, ale podszyty był chłodną morderczością. Ona mogła by mnie zabić
- Wyczuwam takie rzeczy – odparłem wymijająco
- Jak? – zapytała bardziej stanowczo, ale ciągle tym samym słodkim głosem, który nie jednego by uwiódł. Potrząsnąłem niecierpliwie grzywą. Nie miałem ochoty jej o sobie opowiadać. Jeszcze nie wiedziałem, czy jest przyjacielem, czy wrogiem
- Powiesz mi z łaski swojej, gdzie się znajdujemy? – spytałem
- W krainie Lustrzanego Jeziora – mruknęła niezadowolona moimi odpowiedziami – Ja jestem Ronderu
- Miło mi – odrzekłem, a potem zapytałem – Ładne miejsce, ale którędy można stąd wyjść?
- Stąd nie można wyjść – uśmiechnęła się drwiąco – Zostaniesz tu na dłużej. Nie masz wyboru.
- Jasne. Bardzo śmieszne. Mów!
- Skarbie, stąd nie można się wydostać – miałem wrażenie, że Ronderu świetnie się bawi doprowadzając mnie do szału
- Próbowałaś?
- Może – odparła enigmatycznie. To dziwna klacz. Jak zagadka, której się nie da rozwiązać za pierwszym razem – pomyślałem. Pokręciłem głową i ruszyłem stępa do przodu. Ronderu została za mną, ale poprzez Moc śledziłem jej ruchy. Przez chwilę patrzyła za mną obojętnie, ale potem ruszyła za mną kłusem. Zrównała się ze mną i zwolniła. Szliśmy tak przez kilka dobrych minut.
- Nie przedstawiłeś się – zauważyła
- Expecto – odpowiedziałem jej
- Kim jesteś?
- Nikim.
- Skoro tak uważasz, to nie będę się z tobą sprzeczać – mruknęła i przyśpieszyła do galopu – Chodź, oprowadzę cię. Może dzięki rozpoznaniu terenu uda ci się przeżyć do jutra. 

Popędziliśmy przez las. W końcu i ten się skończył. Wybiegliśmy w step. Wielki. Rozległy. Piękny. Dziki. Nieujarzmiony. Tu można było poczuć wolność. Cwałowaliśmy prze trawy, aż przed nami pojawiło się urwisko. Dzieliło ono równinę na dwie części. Na jego dnie płynęła rzeka. Ronderu skróciła krok i odbiła się mocno od krawędzi. Rozłożyła z wdziękiem skrzydła i przefrunęła nad niemalże 30 metrową szerokością. Ja nie miałem skrzydeł, ale umiem sobie radzić. Wybiłem się wysoko w górę i sięgając Mocy przeszybowałem nad przepaścią. Czułem euforię zawsze towarzyszącą takiemu skokowi. Gdy wylądowałem lekko po drugiej stronie chciałem biec dalej, ale drogę zablokowała mi klacz. Przestała się zgrywać. Teraz ewidentnie na jej pysku malowała się wściekłość i szok. Dwa miecze Lig, których wcześniej nie zauważyłem, zadrgały groźnie i nim zdążyłem się zorientować wzleciały w powietrze. Śmignęły przed moim pyskiem znacząc pod lewym okiem koślawą literę "X". Rana natychmiast wypełniła się krwią, która spłynęła po pysku. Oba ostrza zatrzymały się niedaleko w każdej chwili gotowe mnie zadźgać. Spojrzałem w oczy klaczy. Wielkie, czarne i złowrogie.
- Nie jesteś pegazem, jednorożcem, ani nawet koniem. Kim jesteś?! Gadaj! Im więcej masz do powiedzenia, tym dużej żyjesz! – wrzasnęła, a stado małych błękitnych kolibrów wyleciało zza kępy traw wyraźnie spłoszonych


< Ronderu? >