Wojna! Wybuchy. Krzyki. Odgłosy ścierającej się stali mieczy. Energia Ciemnej Mocy przepływająca falą z epicentrum. Uderza we mnie. Powala na ziemię. Czuję emocje innych koni wokół mnie tak intensywnie jak nigdy dotąd. Ból. Cierpienie. Strata. Wyrzuty sumienia. Wściekłość. Potężnie zbudowany, płowy pegaz pochyla się nade mną aby zadać ostateczny cios…
Obudziłem się zlany potem i przerażony. Zerwałem się z miejsca. Potoczyłem dookoła wzrokiem. To tylko sen. Tylko sen. Otaczał mnie las, a nie pole walki. Ale coś było nie w porządku. Nie byłem tam, gdzie zasnąłem. Te drzewa były jakieś inne. Nie było tu ptaków, których gruchanie ukołysało mnie do snu na miękkiej, ciepłej ziemi. Choć otaczała mnie gęsta ciemność byłem pewien, że jestem gdzieś indziej. Nie zastanawiałem się gdzie. Ale skoro już wstałem mogę iść dalej.
Zrobiłem kilka kroków do przodu, gdy nagle poczułem czyjąś obecność. Jakiś koń stał między drzewami. Nie widziałem go, ale dzięki Mocy wyczuwałem jego pole umysłu. Zatrzymałem się i popatrzyłem przybyszowi w oczy. A raczej tam, gdzie wiedziałem, że się znajdują. Przez chwilę krzyżowaliśmy się spojrzeniami.
- Możesz wyjść. Nie mam złych zamiarów – odezwałem się do konia. Od razu wyczułem jego emocje. Zdumienie i wściekłość.
Knieje zaszeleściły i w plamie księżycowego światła stanęła klacz. Wysoka, smukła i piękna. O delikatnych rysach i mrocznych oczach. Poruszyła prawie nie zauważalnie skrzydłami. Jej uroda była niezwykła, ale raczej nie w moim typie. Z całej jej postawy promieniowała jakaś władczość. Już wiedziałem, że ziemia, po której szurają teraz moje kopyta należy do niej.
- Skąd wiedziałeś, że tam jestem? Nikt nie mógłby mnie zobaczyć – jej głos brzmiał łagodnie, ale podszyty był chłodną morderczością. Ona mogła by mnie zabić
- Wyczuwam takie rzeczy – odparłem wymijająco
- Jak? – zapytała bardziej stanowczo, ale ciągle tym samym słodkim głosem, który nie jednego by uwiódł. Potrząsnąłem niecierpliwie grzywą. Nie miałem ochoty jej o sobie opowiadać. Jeszcze nie wiedziałem, czy jest przyjacielem, czy wrogiem
- Powiesz mi z łaski swojej, gdzie się znajdujemy? – spytałem
- W krainie Lustrzanego Jeziora – mruknęła niezadowolona moimi odpowiedziami – Ja jestem Ronderu
- Miło mi – odrzekłem, a potem zapytałem – Ładne miejsce, ale którędy można stąd wyjść?
- Stąd nie można wyjść – uśmiechnęła się drwiąco – Zostaniesz tu na dłużej. Nie masz wyboru.
- Jasne. Bardzo śmieszne. Mów!
- Skarbie, stąd nie można się wydostać – miałem wrażenie, że Ronderu świetnie się bawi doprowadzając mnie do szału
- Próbowałaś?
- Może – odparła enigmatycznie. To dziwna klacz. Jak zagadka, której się nie da rozwiązać za pierwszym razem – pomyślałem. Pokręciłem głową i ruszyłem stępa do przodu. Ronderu została za mną, ale poprzez Moc śledziłem jej ruchy. Przez chwilę patrzyła za mną obojętnie, ale potem ruszyła za mną kłusem. Zrównała się ze mną i zwolniła. Szliśmy tak przez kilka dobrych minut.
- Nie przedstawiłeś się – zauważyła
- Expecto – odpowiedziałem jej
- Kim jesteś?
- Nikim.
- Skoro tak uważasz, to nie będę się z tobą sprzeczać – mruknęła i przyśpieszyła do galopu – Chodź, oprowadzę cię. Może dzięki rozpoznaniu terenu uda ci się przeżyć do jutra.
Popędziliśmy przez las. W końcu i ten się skończył. Wybiegliśmy w step. Wielki. Rozległy. Piękny. Dziki. Nieujarzmiony. Tu można było poczuć wolność. Cwałowaliśmy prze trawy, aż przed nami pojawiło się urwisko. Dzieliło ono równinę na dwie części. Na jego dnie płynęła rzeka. Ronderu skróciła krok i odbiła się mocno od krawędzi. Rozłożyła z wdziękiem skrzydła i przefrunęła nad niemalże 30 metrową szerokością. Ja nie miałem skrzydeł, ale umiem sobie radzić. Wybiłem się wysoko w górę i sięgając Mocy przeszybowałem nad przepaścią. Czułem euforię zawsze towarzyszącą takiemu skokowi. Gdy wylądowałem lekko po drugiej stronie chciałem biec dalej, ale drogę zablokowała mi klacz. Przestała się zgrywać. Teraz ewidentnie na jej pysku malowała się wściekłość i szok. Dwa miecze Lig, których wcześniej nie zauważyłem, zadrgały groźnie i nim zdążyłem się zorientować wzleciały w powietrze. Śmignęły przed moim pyskiem znacząc pod lewym okiem koślawą literę "X". Rana natychmiast wypełniła się krwią, która spłynęła po pysku. Oba ostrza zatrzymały się niedaleko w każdej chwili gotowe mnie zadźgać. Spojrzałem w oczy klaczy. Wielkie, czarne i złowrogie.
- Nie jesteś pegazem, jednorożcem, ani nawet koniem. Kim jesteś?! Gadaj! Im więcej masz do powiedzenia, tym dużej żyjesz! – wrzasnęła, a stado małych błękitnych kolibrów wyleciało zza kępy traw wyraźnie spłoszonych
< Ronderu? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz