niedziela, 26 kwietnia 2015

Expecto "Początek"

„No to koniec z pokojowymi negocjacjami” - pomyślałem i nie odwracając się do Ronderu owinąłem pętlę Mocy wokół jej nogi. Atak był tak silny, że straciła równowagę i runęła na ziemię, a miecze lig upadły z brzękiem na kamienie. Kopnąłem je poza zasięg klaczy. Nie zamierzałem ryzykować nierównego starcia. Bo coś mi mówiło, że takie nastąpi. Odwróciłem się i spojrzałem Ronderu w oczy, a to, co w nich było po raz pierwszy wywołało we mnie strach. Już nie brązowe i gładkie, lecz promieniujące jakimś niepokojącym blaskiem. I ten blask obudził we mnie pewne wspomnienie:

Dzika klacz przykuta łańcuchami do areny. Trzy niedźwiedzie nacierające na nią ze wszystkich stron. Szalejący tłum na trybunach. Tak. To ją wtedy widziałem na tej barbarzyńskiej aukcji.

Pamiętam ten dzień. Przez pewien czas imałem się zajęcia gladiatora, walczącego z dzikimi zwierzętami. Robota dobrze płatna i cholernie niebezpieczna. Ta arena, na której odbywały się targi kandydatami na najemników. Niewolnictwo, brud i śmierć. Nienawidziłem tamtego miejsca.
         Teraz ta klacz z przerażeniem, determinacją i mordem w oczach patrzyła na mnie z ziemi więziona pętlą Mocy. Uwolniłem ją i pomogłem wstać. Ale to był błąd. W ułamku sekundy przygwoździła mnie do ziemi.
- Kto zadarł z demonem, tego czeka śmierć - warknęła
- Cofnij się. Nie zamierzam robić ci krzywdy - powiedziałem lodowatym tonem
- Och, bo uwierzę, że potrafisz mi ją zrobić, ty mały, słaby wybryku natury! - zadrwiła. Westchnąłem z rezygnacją. Zepchnąłem ją z siebie i zaczęliśmy walczyć. Gdy nasze łby znalazły się blisko siebie wyszeptałem do niej:
- Znam cię. Widziałem cię na arenie. W dniu Wielkiej Aukcji... - te słowa wywołały efekt o wiele większy niż się spodziewałem. Ronderu odskoczyła ode mnie i popatrzyła z nienawiścią
- To co? Ile za mnie postawiłeś?
- Co? - warknąłem z oburzeniem - Ja mam honor. Nigdy bym nie sprzedał, ani kupił brata! Jak śmiesz?
- Już ci wierzę - syknęła - A ty jak śmiesz stawać ze mną twarzą w twarz, skoro moja głowa znaczy dla ciebie mniej niż jeden twój włos z ogona?
- Byłem na arenie jako gladiator! - wrzasnąłem - Nie jako łowca! Nigdy bym nie zrobił czegoś takiego!
Jej słowa rozwścieczyły mnie dogłębnie. Samo oskarżenie mnie o udział w tym plugawym interesie był dla mnie najwyższą obrazą. Ja! Ja, który walczyłem za wolność miliona anonimowych twarzy. Ja, który straciłem mistrza i przyjaciół, chroniąc cywili. Sięgając energii Mocy zacząłem dusić Ronderu. Nie, nie chciałem jej zabić. Chciałem ją przekonać. Ale co z tego skoro ona nawet mnie nie słucha?
- Ronderu, posłuchaj - rzekłem nagle spokojnym głosem - Nigdy nie krzywdzę tych, którzy na to nie zasługują. Ja też walczyłem na tym przeklętym widowisku. Wiem jak to jest. 

Patrzyła na mnie oddychając ciężko, a ja miałem wrażenie, że stoję nie obok rozbrojonej klaczy, tylko wulkanu szykującego się do wybuchu

< Ronderu? Zaraz zobaczymy jak wyglądają wnętrzności Expecto :P >

sobota, 25 kwietnia 2015

Ronderu "Początek"

Odpowiedziała mi cisza.
- Gadaj! - ryknęłam. Przez chwilę dało się dostrzec, że opanowuje go strach
- Jestem... Patronusem... - odpowiedział. Zmrużyłam oczy w złości
- Że czym?! - syknęłam. Czułam, że zmyśla. Przecież nie istniało coś... takiego. A przynajmniej nie było mi to znane
- Patronusem - powtórzył bardziej opanowany
- Dokładniej...? - zażądałam
- Patronusy to istoty nadzwyczaj wrażliwe na Moc. Znaczy się, aktualnie ja jestem ostatnim przedstawicielem rasy. Dokładniej klonem, ale, to niezbyt istotne. Wcześniej, wszyscy szkoliliśmy się w specjalnej akademii, aby... - mówił, ale ja mu przerwałam
- Wystarczy... - powiedziałam. Przez chwilę się zamyśliłam i odwróciłam - Moc, powiadasz? Rzadka umiejętność...
- To zależy. U mojej rasy wcale nie. Skąd to wnioskujesz?
- W porównaniu do "twojej rasy", u mojej domniemanie jest to bardzo rzadkie... To tak, jakby być nieśmiertelnym... A przynajmniej tyle jest mi wiadome - wyjaśniłam
- A jakiej jesteś rasy? - zapytał. Skierowałam na niego łeb i "zganiłam" wzrokiem
- Nie twój interes...
- Skoro tak twierdzisz... Coś jeszcze cię interesuje? - zapytał, ale odpowiedziała mu cisza z mojej strony. Moje myśli wciąż krążyły wokół "Mocy"... Mógł się okazać niebezpieczny. Zbyt niebezpieczny. Nie wiem, ile zajęły moje przemyślenia, ale wyrwało mnie dopiero jego pytanie - Wszystko ok?
Dopiero wtedy zorientowałam się, że zamknęłam oczy. Powoli odwróciłam się do niego przodem. Westchnęłam.
- Co cię tu sprowadziło? - zapytałam
- Nic. Znalazłem się tu przypadkowo... Zasnąłem gdzie indziej, a obudziłem się tu.
- Oczywiście... I pewnie to ta twoja "Moc" cię tu sprowadziła... - syknęłam nie wierząc w jego słowa.
- Nie wiem, ale to prawdopodobne. Jest ona we wszystkim i... - znów mu przerwałam
- Dla mnie ta twoja "Moc" nie istnieje. To tylko wymysł, który potwierdza niewrażliwość choćby moja! To jedynie brednie! - warknęłam. Wyglądał na zdziwionego.
- Mogę ci udowodnić, że się mylisz... - odpowiedział nadzwyczaj spokojnie. Prychnęłam tylko, ale dałam mu pole do popisu. Zrozumiał, i przez chwilę się skupił. Rozejrzałam się, i nagle poczułam łaskotanie w grzywie. Potrząsnęłam głową zirytowana. Jeśli to miało być coś imponującego, to ja jestem aniołem zmartwychwstania - nie demonem... Sama natychmiastowo dzięki mojej umiejętności pochwyciłam go za grzywę i pociągnęłam do tyłu, zadając ból...

< Expecto? >

Roka "Pragnieniami zmienić świat"

Podszedłem do Mariki. Łzy leciały mi z oczu
- Nie płacz - zaśmiała się klacz
- Ja... Ja po prostu nie wiem, co mam bez ciebie robić. Byłaś moją jedyną, a odeszłaś - powiedziałem bezradnie. Pocałowała mnie
- Bądź tym, kim byłeś. Podrywaj klacze, baw się, śmiej. Bądź jak zawsze - uśmiechnęła się. 
Ale czy ja potrafię być taki jak byłem przed jej śmiercią? Taki radosny? Nie potrafiłem wyobrazić sobie tego, że mogę mieć inną niż Marikę. Z zamyśleń wyrwał mnie głos Columbiany
- Już musisz kończyć - powiedziała. Pocałowałem Marikę, a wtedy ona zniknęła. Columbiana podeszła do mnie
- Kochałeś ją, prawda? - zapytała
- Tak... Kochałem ją nad życie. Była dla mnie wszystkim, czym mogła być - wzdychałem. W głowie dudniły mi jej słowa... "Bądź tym kim, byłeś". Tak, będę nim. Będę tym, jakim pokochała mnie Marika. Pobiegłem do swojej jaskini. Wziąłem naszyjnik Mariki i podszedłem do Columbiany
- Wiem że krótko się znamy, ale chciałbym ci wręczyć w dowód mojej wdzięczności ten naszyjnik, za to, że pozwoliłaś mi zobaczyć ukochaną - uśmiechnąłem się. Pierwszy raz od dnia, kiedy umarła Marika uśmiechnąłem się. To było takie miłe. Chciałem przez całe życie się tak śmiać

< Columbiana? >

wtorek, 21 kwietnia 2015

Expecto "Początek"

Wojna! Wybuchy. Krzyki. Odgłosy ścierającej się stali mieczy. Energia Ciemnej Mocy przepływająca falą z epicentrum. Uderza we mnie. Powala na ziemię. Czuję emocje innych koni wokół mnie tak intensywnie jak nigdy dotąd. Ból. Cierpienie. Strata. Wyrzuty sumienia. Wściekłość. Potężnie zbudowany, płowy pegaz pochyla się nade mną aby zadać ostateczny cios…

Obudziłem się zlany potem i przerażony. Zerwałem się z miejsca. Potoczyłem dookoła wzrokiem. To tylko sen. Tylko sen. Otaczał mnie las, a nie pole walki. Ale coś było nie w porządku. Nie byłem tam, gdzie zasnąłem. Te drzewa były jakieś inne. Nie było tu ptaków, których gruchanie ukołysało mnie do snu na miękkiej, ciepłej ziemi. Choć otaczała mnie gęsta ciemność byłem pewien, że jestem gdzieś indziej. Nie zastanawiałem się gdzie. Ale skoro już wstałem mogę iść dalej. 

Zrobiłem kilka kroków do przodu, gdy nagle poczułem czyjąś obecność. Jakiś koń stał między drzewami. Nie widziałem go, ale dzięki Mocy wyczuwałem jego pole umysłu. Zatrzymałem się i popatrzyłem przybyszowi w oczy. A raczej tam, gdzie wiedziałem, że się znajdują. Przez chwilę krzyżowaliśmy się spojrzeniami.
- Możesz wyjść. Nie mam złych zamiarów – odezwałem się do konia. Od razu wyczułem jego emocje. Zdumienie i wściekłość.
         

Knieje zaszeleściły i w plamie księżycowego światła stanęła klacz. Wysoka, smukła i piękna. O delikatnych rysach i mrocznych oczach. Poruszyła prawie nie zauważalnie skrzydłami. Jej uroda była niezwykła, ale raczej nie w moim typie. Z całej jej postawy promieniowała jakaś władczość. Już wiedziałem, że ziemia, po której szurają teraz moje kopyta należy do niej.
- Skąd wiedziałeś, że tam jestem? Nikt nie mógłby mnie zobaczyć – jej głos brzmiał łagodnie, ale podszyty był chłodną morderczością. Ona mogła by mnie zabić
- Wyczuwam takie rzeczy – odparłem wymijająco
- Jak? – zapytała bardziej stanowczo, ale ciągle tym samym słodkim głosem, który nie jednego by uwiódł. Potrząsnąłem niecierpliwie grzywą. Nie miałem ochoty jej o sobie opowiadać. Jeszcze nie wiedziałem, czy jest przyjacielem, czy wrogiem
- Powiesz mi z łaski swojej, gdzie się znajdujemy? – spytałem
- W krainie Lustrzanego Jeziora – mruknęła niezadowolona moimi odpowiedziami – Ja jestem Ronderu
- Miło mi – odrzekłem, a potem zapytałem – Ładne miejsce, ale którędy można stąd wyjść?
- Stąd nie można wyjść – uśmiechnęła się drwiąco – Zostaniesz tu na dłużej. Nie masz wyboru.
- Jasne. Bardzo śmieszne. Mów!
- Skarbie, stąd nie można się wydostać – miałem wrażenie, że Ronderu świetnie się bawi doprowadzając mnie do szału
- Próbowałaś?
- Może – odparła enigmatycznie. To dziwna klacz. Jak zagadka, której się nie da rozwiązać za pierwszym razem – pomyślałem. Pokręciłem głową i ruszyłem stępa do przodu. Ronderu została za mną, ale poprzez Moc śledziłem jej ruchy. Przez chwilę patrzyła za mną obojętnie, ale potem ruszyła za mną kłusem. Zrównała się ze mną i zwolniła. Szliśmy tak przez kilka dobrych minut.
- Nie przedstawiłeś się – zauważyła
- Expecto – odpowiedziałem jej
- Kim jesteś?
- Nikim.
- Skoro tak uważasz, to nie będę się z tobą sprzeczać – mruknęła i przyśpieszyła do galopu – Chodź, oprowadzę cię. Może dzięki rozpoznaniu terenu uda ci się przeżyć do jutra. 

Popędziliśmy przez las. W końcu i ten się skończył. Wybiegliśmy w step. Wielki. Rozległy. Piękny. Dziki. Nieujarzmiony. Tu można było poczuć wolność. Cwałowaliśmy prze trawy, aż przed nami pojawiło się urwisko. Dzieliło ono równinę na dwie części. Na jego dnie płynęła rzeka. Ronderu skróciła krok i odbiła się mocno od krawędzi. Rozłożyła z wdziękiem skrzydła i przefrunęła nad niemalże 30 metrową szerokością. Ja nie miałem skrzydeł, ale umiem sobie radzić. Wybiłem się wysoko w górę i sięgając Mocy przeszybowałem nad przepaścią. Czułem euforię zawsze towarzyszącą takiemu skokowi. Gdy wylądowałem lekko po drugiej stronie chciałem biec dalej, ale drogę zablokowała mi klacz. Przestała się zgrywać. Teraz ewidentnie na jej pysku malowała się wściekłość i szok. Dwa miecze Lig, których wcześniej nie zauważyłem, zadrgały groźnie i nim zdążyłem się zorientować wzleciały w powietrze. Śmignęły przed moim pyskiem znacząc pod lewym okiem koślawą literę "X". Rana natychmiast wypełniła się krwią, która spłynęła po pysku. Oba ostrza zatrzymały się niedaleko w każdej chwili gotowe mnie zadźgać. Spojrzałem w oczy klaczy. Wielkie, czarne i złowrogie.
- Nie jesteś pegazem, jednorożcem, ani nawet koniem. Kim jesteś?! Gadaj! Im więcej masz do powiedzenia, tym dużej żyjesz! – wrzasnęła, a stado małych błękitnych kolibrów wyleciało zza kępy traw wyraźnie spłoszonych


< Ronderu? >

niedziela, 19 kwietnia 2015

Columbiana "Pragnieniami zmienić świat"

Spojrzałam na ogiera, który był cały czerwony. Uśmiechnęłam się lekko i zaczęłam dalej jeść trawę. Wiedziałam, że ogier na mnie patrzy, choć zaczęłam nie zwracać na to uwagi. Przede mną jednak pojawił się duch czarnego konia. Podniosłam pysk i ujrzałam Demona, uśmiechał się od ucha do ucha. Odwzajemniłam gest. Chciałam podejść i go przytulić, ale był duchem. Uśmiechnięta jak głupia patrzyłam na niego.
- Co cię tak bawi? - zapytał Roka. Spojrzałam na niego.
- Jest tu Demon - odpowiedziałam
- A....kto to jest? - znów zapytał.
- Gdy mnie znalazłeś, leżałam przy czarnym ogierze. To był on - wytłumaczyłam
- Ale on nie żyje...
- Widzę duchy i z nimi rozmawiam - objaśniłam
- To jak, teraz na pewno nie będziemy parą... - powiedział Demon
- My od kilku miesięcy nie jesteśmy parą - stwierdziłam. Naglę zza drzew wybiegła klacz. Podeszła do Roki i uśmiechnęła się do niego.
- Powiedz mu, że go kocham - powiedziała, a ja przytaknęłam
- A powiesz mi, jak się nazywasz? Żeby nie było, że, no wiesz o co chodzi - poprosiłam, a Roka spojrzał na mnie zdziwiony
- Marika - odpowiedziała
- Marika kazała powiedzieć, że cię kocha - powiedziałam do Roki, a ten spojrzał na mnie zdziwiony
- Ona tu jest?! - zapytał zaskoczony
- Tak
- Powiedz mu też, że, że... - nie mogła dokończyć, płakała
- Spokojnie. Spróbuje wprowadzić Rokę w nasz świat, okej? - zaproponowałam, a ona przytaknęła. Użyłam swoich mocy na Roce i odkryłam nową moc
- Ona naprawdę tu jest - powiedział zdumiony
- Tak, wiem, ale pospieszcie się proszę, macie kilka minut - odpowiedziałam, a oni przytaknęli i zaczęli rozmowę


< Roka? >

środa, 15 kwietnia 2015

Roka "Pragnieniami zmienić świat"

Podniosłem Columbianę. Była strasznie słaba. Zaniosłem ją do mojej jaskini. Nie mogłem nic zrobić. Podłożyłem jej poduszkę z mchu pod głowę. Następnie czekałem. Po jakiejś godzinie obudziła się
- Aaaaa - ziewnęła. Mimo woli uśmiechnąłem się, prawie nie widocznie. Klacz wyglądała na wyspaną. Przyniosłem jej trochę trawy
- No to Nera już znasz. Ronderu poznasz innym razem - powiedziałem. Pomogłem klaczy wstać. Wyszliśmy na zewnątrz. Klacz zaczęła się paść, a ja wzbiłem się w powietrze. Tradycyjnie przeleciałem całą polanę. Następnie dołączyłem do Columbiany i również zacząłem skubać trawę. W pewnym momencie nasze pyski dotknęły się. Zaczerwieniony i odwróciłem. Roka opanuj się. Ledwo się znacie, a już takie coś. Klacz była ładna ,ale obiecałem sobie, że nikogo nie pokocham tak, jak Marikę. Kątem oka jednak spojrzałem na Columbianę


< Columbiana? >

wtorek, 14 kwietnia 2015

Columbiana "Pragnieniami zmienić świat"

Spojrzałam na Rokę, był dziwnie przerażony, jakby się o coś bał. Podszedł do nas jakiś jednorożec. Fakt, był czarnym ogierem, ale to nie był on. Jego rysy były zbyt łagodne, by mógł zabić jakąś istotę. Choć nauczyłam się, że nikomu ufać nie można.
- To jest Columbiana - powiedział Roka, a ogier spojrzał mi w oczy. Podniosłam lekko pysk by nie było, że jestem nieśmiała, bo nigdy nie byłam
- Ja Nero - odpowiedział ogier. Nagle usłyszałam, że ktoś zabija zwierzę. Bezbronne zwierzę. Choć byłam osłabiona, ruszyłam w kierunku krzyku. Należał on chyba do sarny. Atakował ją jakiś wilk, był sam. Biegłam ile miałam sił. Roka bez trudu mnie wyminął.
- Gdzie biegniesz? - zapytał mnie

- Musze jej pomóc - powiedziałam tylko i wyminęłam go teraz bez problemu
- Komu? - znów zapytał. Nie słuchając go, biegłam dalej by uratować życie. Wbiegłam w samą porę, bo wilk miał zamiar skoczyć na sarnę z położonego pnia drzewa.
- Zostaw ją! - zawołałam do wilka. Ten spojrzał na mnie zdziwiony. Wywróciłam oczami. No tak, nie każda istota żyjąca na świecie - i nie żyjąca - wiedziała, że rozmawiam ze zwierzętami i duchami. Nagle za mną pojawił się Roka
- To to stworzenie które chciałaś uratować? - zapytał, a ja tylko na niego spojrzałam
- Tak - stwierdziłam i odwróciłam się do wilka który uciekał na polanę. Podeszłam do sarny, a ta powiedziała
- Dziękuję
- Nie ma za co - odpowiedziałam z uśmiechem.
- Z kim rozmawiasz? - spytał ogier
- Z sarną
- Jestem Kaj - przedstawiła się sarna
- Ja Columbiana. Podejdź, uleczę cię - zaproponowałam. Ostrożnie zbliżyła się, a ja uleczyłam ją wzrokiem, choć wymagało to dużej siły
- Dziękuję - odpowiedziała i ruszyła w swoją stronę, daleko od agresora. Ja nie mając już siły na stanie, upadłam i zemdlałam. Słyszałam tylko przerażony głos Roki

< Roka? >

Ronderu "Moja historia"

- Ale za to ty nie słyszałeś czegoś innego... - kontynuowałam, widząc jego zdziwienie - Nie... Nie obwiniaj się za to wszystko. To, nie była tylko twoja wina... Doskonale wiem, co czujesz. Wydaje ci się, że bredzę. Że nigdy nie będę tego wiedzieć. Ale się mylisz. Albowiem, nie tylko ty coś w sobie skrywasz. Ja również. I także nie jest mi z tym łatwo. Tylko ty, w porównaniu ze mną masz lepiej...
- Wątpię...
- Znów się mylisz. Ty możesz zniszczyć rośliny, okaleczyć ciało, albo zabić. Ja mogę więcej. Również mogę uśmiercić, fizycznie zranić lub wyniszczyć florę, ale także okaleczam psychikę, de facto wręcz ją zabijam. Do takiego stopnia, że śmierć jest wybawieniem. I tego nie da się uleczyć - nigdy, ani niczym. To, co zrobiłam tobie, to może 15 % tego, co jestem w stanie zrobić. I ty mniej więcej możesz wyczuć, kiedy się uaktywni - ja nie. Wiem jedynie, że jest wiecznie nienasycony. Nic poza tym. Ty możesz być demonem niszczycielskim, ale ja jestem... - urwałam. Spojrzał na mnie ostrożnie, ale z zaciekawieniem - Nie ważne
- Spokojnie, nic... - chciał dokończyć, ale ucięłam
- Nie. Zaszliśmy za daleko - ucięłam. Czułam, że normalnie nie ciągnąłby tematu, ale teraz było inaczej
- Ale...
- Koniec! - ryknęłam, aż się cofnął. W moich oczach czaiła się złość. Chyba odpuścił. Zadziornie uniosłam głowę i odeszłam w pobliski las. Pomimo, że dokładnie nie wiedziałam, gdzie idę, nie miałam zamiaru się zatrzymać. Jakiś czas później usłyszałam cichy szum, i zorientowałam się, że to zapewne Nero. Odwróciłam się niespodziewanie, i pomiędzy naszymi pyskami było chyba ledwo pięć centymetrów przerwy. Powinnam odskoczyć, ale znów coś mnie blokowało. Nie wiem, co chciał zrobić, ale chyba delikatnie się zbliżył. Wtedy nareszcie mogłam zrobić, co chciałam - wykonałam unik w prawo, tak, że mogłam go trzepnąć ogonem. Ale tego nie zrobiłam. Gdy się odwrócił, wyprostowałam się i użyłam ogona jako bicza - tak jakby "strzeliłam" nim ostrzegawczo. Ponowił próbę, a wtedy poczułam ukłucie. Moje oczy delikatnie przesłoniła mgła. Wiedziałam, że demon próbuje przejąć inicjatywę. Zacisnęłam oczy i przez zęby syknęłam jedynie:
- Odejdź...! - ale nie dało to rezultatu. Wtedy wzbiłam się w powietrze i szybko znalazłam się na swojej podniebnej wyspie. Znów w pełni wszystko widziałam, ale nie czułam się najlepiej. I wtedy, oczywiście aby nie było za pięknie, dzięki teleportowi Nero znalazł się w mojej jaskini. Obejrzałam się. Moje oczy znów błyszczały dziko. Wtedy wiedziałam, że nie dam rady. Opór i tak nic by nie zdziałał.
- Odejdź! - warknęłam, ale na próżno. I tak się nie ruszył, a demon uaktywnił. Oczy zalśniły na wpół zawadiacko, wpół morderczo. Końce grzywy i ogona zmieniły się jakby w mgiełkę. Sierść nabrała dodatkowego blasku, a i sylwetka znów nabrała delikatniejszych, ale wciąż mocnych kształtów. Zdążyłam tylko spojrzeć na Nera przepraszająco, gdy straciłam nad sobą kontrolę...

< Nero? :3 >

sobota, 11 kwietnia 2015

Nero "Moja historia"

Obudziłem się w dość dziwnym miejscu... Obok mnie leżała nieprzytomna Ronderu, bardzo poturbowana
- O nie... - szepnąłem
Szybko podniosłem się na równe kopyta i nawet nie zastanawiałem, co ja tutaj robię. Grzywa zasłaniała jej oczy, jednak spostrzegłem, że były one zamknięte. Furia... Pięć minut, tak mało, a szkód wyrządzi wiele. Nagle zorientowałem się, że ja też jak młody bóg nie wyglądam i że mam swoje rany, lecz skąd ten dziwny posmak na pysku!? Ale to nie istotne... Istotne jest to, aby pomóc Ronderu! Nero! Ty wielorybie! Gdzie twój honor?! Wezwałem kilka kruków, a one przyniosły mi mlecz, różę i ciernie. Te trzy składniki zmieliłem jednym hukiem kopyta, a pył zawarty w tej mieszaninie pofrunął na klacz ze względu na siłę uderzenia. W oka mgnieniu niektóre ślady zaczęły znikać, a Ronderu zaczęła się budzić
- Ugh... - jęknęła. Na ten znak odszedłem kilka metrów od niej i kątem oka zauważyłem, że otworzyła oczy, potem wpatrywałem się przed siebie - Nero? - ujrzała mnie. Jeszcze raz spojrzałem się na nią, tym razem w cztery oczy.
- Ronderu... Przepraszam Cię, ale ja... Ja tego nie kontroluję! - wykrztusiłem - Wiem, zraniłem Cię, dlatego nie pozwolę sobie skrzywdzić Cię jeszcze raz. Nie chciałem tego, gdy to przychodzi nie wiem co się ze mną dzieje... - w tym momencie walnął piorun i w ułamku sekundy rozpadało się - ... Muszę... Już iść... - ruszyłem dalej
- Nero, czekaj, zostań! - podbiegła do miejsca w którym stałem, lecz niestety - byłem już za daleko
Znalazłem schronienie w jaskini. Myślałem nad swoim życiem. Nad tym co zrobiłem... Trzeba było uciec... Z tego wszystkiego zacząłem recytować fragment poezji:
-  Umrzeć - usnąć - i nic poza tym - i przyjąć, że śmierć uśmierza boleść serca i tysiące tych wstrząsów, które dostają się ciału w spadku natury. O tak, taki koniec byłby czymś upragnionym. Umrzeć - usnąć - Spać - i śnić może? Ha, tu się pojawia przeszkoda: jakie mogą nas nawiedzać sny w drzemce śmierci, gdy ścichnie za nami doczesny zamęt? Niepewni, wolimy wstrzymać tę chwilę. I z tych chwil urasta długie, potulnie przecierpiane życie"!
Gdy to recytowałem co chwila uderzałem w jakąś skałę, a kiedy skończyłem to "przedstawienie" zauważyłem, że Ronderu stoi tuż za mną
- N-nero? - nie poznawała mnie
- Ronderu? Co ty tutaj robisz? Mówiłem, nie chcę Cię skrzywdzić - odwróciłem się i zacząłem szybko oddychać - A z resztą...
- Słyszałam to
Zaniemówiłem


< Ronderu? :333 >

wtorek, 7 kwietnia 2015

Roka "Pragnieniami zmienić świat"

- Jestem Roka - przedstawiłem się. Otoczyłem ciało zmarłego konia - Kto mu to zrobił ?-zapytałem
- Jakiś czarny ogier... - powiedziała. W mojej głowie ułożył się pierwowzór wydarzeń, jakie mogły tu zajść. Pomyślałem, że zabójcą może być Nero
- Wiesz.... Jest tutaj czarny ogier - powiedziałem. Popatrzyła na mnie obolałym wzrokiem - Ale teraz musisz ochłonąć - dodałem po chwili. Klacz wstała. Wykopałem dół i tam włożyłem ciało zmarłego. Poprowadziłem Columbianę do mojej jaskini. Podałem jej napar z ziół na uspokojenie. Byłem trochę zmieszany całą tą sytuacją, ale cieszyłem się, że mogłem pomóc. Myślałem też nad Nerem, że to on być może był zabójcą. W sumie nie wierzyłem w to, ale nic nie wiadomo. Postanowiłem pokazać go klaczy, może go rozpozna. Columbiana siedziała wpatrując się w moją jaskinię. Nagle zauważyła naszyjnik Mariki. Miałem nadzieję, że o niego nie zapyta. Na szczęście szybko spuściła wzrok
- Może przedstawię cię reszcie stada. Jakby co, to kryj się za mną - powiedziałem z przestrogą. Bałem się, że spotka zabójcę swojego "chłopaka"...


< Columbiana? >

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Columbiana "Pragnieniami zmienić świat"

Moje życie było normalne aż do dnia odejścia z rodzinnego stada. Zaczęły nachodzić mnie duchy, które do mnie przemawiały. Początek był koszmarny, ale w końcu przyzwyczaiłam się do tego. Moje moce nabierały siły. Gdy pewnego razu leżałam nad jeziorem i myślałam gdzie mam dalej iść, usłyszałam szelest. Odwróciłam się i zobaczyłam czarnego ogiera, Demona
- Witaj kochanie... - powiedział. Wywróciłam oczami.
- Jak byś nie wiedział, nie chodzimy ze sobą już od kilku miesięcy - powiedziałam
- Oj przestań! Wiem, że dalej mnie kochasz...
- Tak, nadal Cię kocham, ale nie wiem dlaczego jesteś wredny.
- Dobra, nie ważne, ruszajmy - powiedział. Wstałam powoli i napiłam się jeszcze wody z jeziora. Podeszłam do Demona i spojrzałam na niego wyczekując.
- Chodźmy - powiedziałam. Uśmiechnął się do mnie i ruszył na zachód - Czemu tam? Myślałam, że ruszymy na północ...
- Mam dobre przeczucie - odpowiedział

- No tak, na twoim przeczuciu zawsze trafiało nam się szczęście - mówiąc to, ruszyłam za nim. Po trzech godzinach marszu zrobiliśmy sobie przerwę. Demon poszedł poszukać jakiegoś wodopoju, a ja skubałam lekko trawę. Nagle usłyszałam rżenie konia, które dobiegało... Ze strony gdzie poszedł Demon! Ruszyłam szybko w to miejsce, a tam ujrzałam Demona leżącego we krwi. Stał przy nim ogier, który krwawił. Spojrzał na mnie, i uciekł. Podeszłam do Demona, a ten powiedział ostatnimi siłami:
-Kocham Cię... - łzy leciały potokami, płakałam. Położyłam się obok Demona i położyłam pysk na jego brzuchu. Tę jego ostatnią noc spędziłam u jego boku. Rano usłyszałam, że ktoś do mnie podchodzi. Nie chciałam potrzeć kto to, więc dalej leżałam czekając... Nie wiem nawet na co? Może na cud...?
- Kim jesteś? - usłyszałam. Spojrzałam ostrożnie w górę i ujrzałam brązowego ogiera, pegaza
- Nazywam się, Columbiana - powiedziałam tylko

< Roka? >

niedziela, 5 kwietnia 2015

Ronderu "Moja historia"

Zdążył jedynie krzyknąć, gdy na mnie zaszarżował. Dzięki mojemu refleksowi zdążyłam wykonać efektowny unik. Nagle poczułam, że również zaczynam tracić nad sobą kontrolę - oczy zabłyszczały złotem, grzywa i ogon zaczęły jakby powiewać na wietrze i wyglądały jak mgła. Niby niewiele, ale wyglądałam zupełnie inaczej. Zdecydowanie bardziej mrocznie i bardziej zalotnie. Nero znów chciał mnie zaatakować, lecz odsunęłam się w prawo i dodatkowo go kopnęłam, że się potknął i prawie poleciał na pysk. Otrząsnął się i znów zaszarżował. Tym razem trochę zbyt wolno się cofnęłam, i "przejechał" mi rogiem po dolnych partiach pyska
- Skaleczyłeś mnie... Nie mogę pozostać ci dłużna! - syknęłam i tym razem ja zaatakowałam. Znaczy się, nie do końca. Przeskoczyłam nad nim, przy okazji szarpiąc go za grzywę, tak, że musiał bardzo wygiąć szyję do tyłu. Mogłam go wtedy łatwo zabić, ale jak widać, on lubi się pastwić nad ofiarami. Wkurzyłam go tym, ale na moim pysku zagościł jedynie sarkastyczny uśmiech. Zauważyłam - znaczy się, nie wiem czy ja, czy raczej demon - że w tym stanie niezbyt zwraca uwagę na swoje ruchy, byleby zaatakować. Pod tym względem mój był lepszy - właśnie gdy musiał walczyć, przywiązywał dużą wagę do finezji i dokładności. Najwyraźniej to zależało od "typu", ale cóż, nieważne. Znów zaszarżował, tym razem szybciej i mocniej. Wtedy stało się coś dziwnego - już miał mnie trafić, gdy wyparowałam i znalazłam się za nim. I tak kilka razy: atakował, ja znikałam i pojawiałam się zanim. W końcu chyba zakręciło mu się w głowie, bo zwolnił tępa. Wtedy pojawiłam się tuż przed nim. Podeszłam do niego i delikatnie pocałowałam. Chyba mu się spodobało. Spróbowałam mocniej. Wtedy wiedziałam, że następny wpadł w moją "sieć" - w jednej sekundzie go odkopnęłam, a on jak wrak runął na trawę. Ale nic poważnego mu się nie stało, był tylko wyczerpany. Stanęłam nad nim. Rozsunęłam przednie nogi tak, że nasze szyje były prawie obok siebie. Patrzyłam na niego zwycięskim wzrokiem, moja krew ciekła z rany na pysku wprost na jego chrapy, a sarkastyczny uśmiech wciąż gościł na pysku.
- I co, skarbie? Masz dość? - zapytałam drwiąco. "Mój" głos był przepełniony prowokacją i namiętnością

< Nero? :3 >

sobota, 4 kwietnia 2015

Nero "Moja historia"

- Co ty odstawiasz?! - miała tego dosyć
- Pegazy... - westchnąłem
- Co? - nie wiedziała jak zareagować
Dramatycznie zawróciłem, odszedłem kilka kroków i spojrzałem się na Ronderu
- Znasz legendę o dwóch jednorożcach, tych od których to pochodzi? - Klacz  spojrzała się na mnie jak na idiotę

- Nie? Cóż... może kiedyś Ci ją opowiem... i może nawet na tamtym świecie, bo to by było złamanie kodeksu - dumnie wyprostowałem się i uniosłem prawe przednie kopytko. Ronderu jedynie parsknęła, a wzrokiem powędrowała daleko do góry
- Jedynie mogę Ci powiedzieć, że to spojrzenie to wyraz szacunku
- Ta odległość też?
- Tak. Ta odległość też. Jednak lepsze to niż wyraz szacunku jaki pozostał na moim boku - roześmiałem się
- To była obrona!
- Woah! To jak tak wygląda obrona, to jak wygląda atak? - ironicznie spytałem wciąż śmiejąc się
- Wiesz co? Zaraz się dowiesz jak wygląda atak! Mogłam Cię w ogóle nie uleczać... - zdenerwowała się i pobiegła
- Ronderu, czekaj! - próbowałem ją powstrzymać, chociaż zbędne były tutaj moje krzyki, aż żałowałem tego, co zrobiłem. Pobiegłem za nią. W pewnym momencie gdy klacz czuła się bezpieczna ze świadomością, że jest sama, używając teleportacji pojawiłem się za nią
- Czego tu...? - odwróciła się
Mowę odjął jej widok mnie z kwiatami w pysku. Położyłem je przed nią i powiedziałem:
- Przepraszam, że Cię zraniłem... - zwiesiłem łeb. Przypomniało mi się, jaką bestię w sobie ukrywam. Jak niebezpieczny i dziki jestem, oraz ile szkód już wyrządziłem. Zacząłem odchodzić.
- Nero, stój!
Odwróciłem się
- Nie chcę tych kwiatów - kopnęła je daleko, a gdy to widziałem coś mnie zabolało... Tylko co? Przecież serce me umarło jak byłem mały, prawdopodobnie było to gardło i tak oto demon okazał skruchę i słabość. Tylko czemu? Przeszłość i tylko przeszłość, wina przeszłości, bardzo smutnej przeszłości. To mnie bardzo zabolało, nagle przypomniałem sobie o... rodzinie. Smutnie spojrzałem się w lewo, trochę w dół i nagle... Moje ślepia, róg płonęły w mroku, zarówno jak i kopyta.
- N-nero...? - wystraszyła się
- Ronderu, uciekaj... - to były moje ostatnie słowa zanim straciłem kontrolę


< Ronderu? >

czwartek, 2 kwietnia 2015

Ronderu "Moja historia"

Na sztywnych nogach do niego podeszłam. Nie ufałam mu, ale w końcu powinnam być fair za domniemaną "obronę". Gdy byłam przy nim, zamknęłam oczy i po chwili moje pole lecznicze zaczęło działać. Rany na boku powoli się goiły, ale żeby nie było tak miło, u niego także - jak u Roki - pozwoliłam na to, aby blizny zostały. Nero podniósł głowę, zdziwiony spojrzał na bok i wstał. Patrzył na mnie, a ja na niego. Oboje nie okazywaliśmy po sobie żadnych uczuć. Cisza trwała, póki nie spróbował postawić kroku bliżej mnie. Wtedy automatycznie się cofnęłam, położyłam uszy po sobie a moje oczy zalśniły. Widząc moją reakcję, zwiesił głowę i również się cofnął. Po chwili niespodziewanie zapytał
- Obawiasz się mnie...? - było to na wpół stwierdzenie, wpół pytanie. Och, skąd wie jak mnie zdenerwować...
- Jasne, ale chyba w twoich snach - syknęłam, wyprostowałam się i zrobiłam kilka kroków w jego stronę. Ale wciąż na sztywnych nogach, i chyba to zauważył. Zamglonym wzrokiem spojrzał w bok, a następnie głęboko w moje oczy. Prawdopodobnie dostrzegł cień zaniepokojenia, ale i tak niebezpiecznie się do mnie zbliżył. Wydawało mi się, że chciał mnie pocałować, ale nie pozwoliłam mu na to. Nie mogłam. To byłoby zbyt ryzykowne - z jednej strony zbyt się obawiałam, a z drugiej mogłam być zbyt zachłanna. Zdecydowanie zbyt zachłanna... Odsunęłam się od niego, skierowałam łeb w prawą stronę i delikatnie ukryłam swój wzrok w grzywie. Znów chciał się do mnie zbliżyć, ale tym razem zareagowałam szybciej - cofnęłam się, "przysiadłam" na zadzie i ostrzegawczo zamachnęłam się przednimi nogami, jakbym miała zaszarżować. To nie były żarty, i Nero dobrze to wiedział. Chciałam jak najszybciej odejść, ale nie mogłam. Coś mi nie pozwalało. Z jednej strony miałam swoje podejrzenia, bo de facto... Ale przecież nigdy wcześniej tak nie reagował... Przez chwilę mojej nieuwagi zapomniałam o towarzystwie ogiera. Gdy sobie o tym przypomniałam, delikatnie, ale szybko podniosłam łeb. Nie spostrzegłam, że znów się do mnie zbliżył...

< Nero...? >

Nero "Moja historia"

Obserwowałem jak klacz odchodzi, byłem szczęściarzem, że przeżyłem!
W pewnym momencie dostrzegłem jakąś postać, która biegła w jej kierunku. Postanowiłem obronić samicę, więc rzuciłem się na tajemniczego nieproszonego gościa, lecz zamiast tego... On zrobił unik, a ja przycisnąłem do drzewa Ronderu...
- Puszczaj mnie!!! - ryknęła i odepchnęła mnie
Wykorzystując chwilę mej nieuwagi cisnęła we mnie mieczami. Na szczęście wykonałem unik, ale jednak na moim lewym boku spłynęła czarna krew. I... i tyle ją widziałem. Zwiesiwszy łeb wskoczyłem na gałąź i leżałem tak całą noc. Zgadza się, nie spałem, myślałem o Ronderu. O tym co ja jej powiem, oraz o tym, gdzie się udać dalej... Może na północ? Nie dość, że myśli nie dawały mi zasnąć, to jeszcze ból szczypał, piekł i drapał. W pewnym momencie ustał, lecz myśli nie, wręcz przeciwnie - jedno umiera, drugie zyskuje. Coraz bardziej zacząłem myśleć o klaczy. Na szczęście to nie pierwszy raz, chyba trzeci... Może czwarty... No dobra, około szósty! Koniec końcem usnąłem o godzinie 4 rano, a zbudziłem się o 6, a dalej spać mi się już nie chciało. Rozejrzałem się dookoła i zauważyłem wyjście z tego labiryntu drzew! Cwałem pokonałem wyznaczoną trasę i znalazłem się... Dobre pytanie. W każdym bądź razie była tam trawa, więc poskubałem jej trochę i ruszyłem dalej. Wędrowałem dwie godziny, gdy nagle moim oczom ukazała się... Ronderu. Wpatrzony jak w obrazek podziwiałem uroki klaczy, wyglądała tak pięknie w słońcu... Nieważne. Rzekomo zrodziła się we mnie odwaga, aby podejść bliżej, więc zwiesiłem łeb i kontynuowałem moją podróż jakby nigdy nic. Kupiła to. W pewnym momencie mnie zauważyła
- Nero? - cichuteńko zapytała
- Ronderu? - podniosłem łeb
- Czego tutaj szukasz? - spytała ostrym tonem - I co to miało być?!
- Co? - nie załapałem, czy popełniłem jakąś gafę?
- Spójrz się na swój lewy bok - rzuciła
- Wiem - zwiesiłem łeb - Ale to nie tak! - podniosłem głowę i walnąłem przednim lewym kopytem o ziemię - Czy Ci to się podoba czy nie, obroniłem Cię! On pędził na Ciebie mając złe zamiary, a ja rzuciłem się na niego... Tylko, że on zrobił unik, a ja wpadłem na Ciebie. Chociaż jak tak teraz o tym opowiadam, powinienem dać mu się zabić! - ostrym tonem przedstawiłem całą sytuację
- Jaki znowu "on"? - spytała
- On, nie wiem kto to był, znaczy chyba "on", jednak to tylko szczegół. Nie znam Cię, a stanąłem w Twojej obronie i w ramach podziękowania o-o-otrzymałem... Aaaah! - upadłem
- Co się stało?! - z lekka przeraziła się
- To nic.. - zacisnąłem zęby i zamknąłem oczy, aby ból szybciej przeminął

< Ronderu? ;3 >