- Wreszcie się ocknęłaś - powiedziałem - Już zaczynałem się martwić. Szkoda by było, żeby taką ładną klacz szlak trafił. Nawet byś mi się podobała, gdybyś nie miała takiego paskudnego charakteru - westchnąłem teatralnie. Udało mi się ją rozśmieszyć, ale momentalnie znowu spoważniała. Podeszła do swoich mieczy i zawiesiła je u swojego boku. Potem znowu popatrzyła mi w oczy i powtórzyła pytanie
- Co to jest?
- Szczerze mówiąc, nie wiem. To co się działo wcześniej było dziwne. Najpierw jakbyś straciła przytomność, a potem dostałaś szału. Coś jak wtedy, co się działo na tej plugawej arenie. Spaliłaś kawał lasu. Obawiam się, że razem z różnymi małymi zwierzątkami, które w nim żyją…
- Co? – krzyknęła. Ruchem łba wskazałem na zbrązowiały kawałek puszczy. Zgliszcza drzew wciąż się dymiły.
- Potem – kontynuowałem – Uspokoiłaś się. Chciałem cię przenieść tutaj, ale gdy cię dotknąłem i nasza krew się pomieszała stało się coś dziwnego… - urwałem
- No co? Co dziwnego? – dopytywała się z niepokojem, niemal mnie depcząc
- Zaczęłaś dymić i świecić.
- Ja?!
- Nie jesteś zwykłym pegazem, co? Demon? Widmo? Klątwa? – zapytałem i nie czekając na odpowiedź ciągnąłem dalej – Ten dym i światło, które się z ciebie wydostawały zaczęły się zwijać w taką smugę i pofrunęły do tej groty. Wziąłem Cię więc i tam zaniosłem. No i tam leżał ten przedmiot.
Był on malutką, lśniącą piramidą. Zdawało się, że na chromowanych ściankach tli się ogień. Ronderu obeszła dookoła to coś. Przyjrzała się uważnie i niecierpliwie potrząsnęła grzywą.
- Nie wiem co to jest – przyznała niechętnie – Na razie musimy to gdzieś ukryć, zanim się zastanowię do czego to wykorzystać.
- Może zostać tutaj – zaproponowałem – Na razie chodźmy stąd, bo jestem głodny. Nie jadłem już 3 dni.
- Z tej groty jest całkiem wygodna droga na dół na pastwiska.. – stwierdziła Ronderu
- Drogi są dla frajerów – prychnąłem i bez uprzedzenia zeskoczyłem z urwiska w przepaść. W dole, kilka kilometrów niżej znajdował się las
- Expecto! – wrzasnęła zszokowana z mną i również zeskoczyła rozwijając skrzydła. Spadałem jak kamień, a wiatr okładał mnie po pysku. Grzywa trzepotała pionowo w górę na wietrze, a ja cieszyłem się chłodnym powietrzem. Gdy byłem już kilometr nad ziemią pozwoliłem sobie na transformację. Od czubka ogona aż po kopyta moja postać rozmywała się w mgle. Wreszcie stałem się zwiewnym jak pióro tworem i przestałem spadać. Jako chmura mogłem biegać po niebie. Wtedy dogoniła mnie Ronderu. Była wściekła, a nawet przerażona.
- Jak ty przeklęty pomiocie mogłeś to zrobić? – wrzasnęła mi w pysk – Jak tylko się zmaterializujesz zamorduję cię, a potem utopię twoje szczątki w tęczowym wodospadzie!
- To jest taki wodospad? – spytałem rozbrajająco
- Jest. Roka go znalazł. Może ci go pokaże – odrzekła nadal zła
Wreszcie wylądowaliśmy na ziemi. Z powrotem się przemieniłem, ale klacz wbrew swym groźbom nie sięgnęła mieczy. Pokłusowaliśmy na półwysep przy rozległym zalewie. Porastała go cudowna, soczysta trawa. Gdy już się najedliśmy zdecydowałem się przerwać milczenie.
- Mówiłaś, że walcząc na aukcjach straciłaś kilka lat z życia. Że cię nie rozumiem – przerwałem, a ona skinęła twierdząco głową – Masz rację, nie rozumiem jak to jest być niewolnikiem - gladiatorem, ale rozumiem jak to jest cierpieć.
Ronderu uniosła głowę i popatrzyła na mnie z zainteresowaniem.
- Słyszałaś o Wielkiej Wojnie Gatunkowej? O wojnie między światłem, a ciemnością?
- Słyszałam. Ty walczyłeś po stronie światła?
- Tak. Ale uwierz, że nie robiłem tego dla własnej korzyści. Nasz świat tworzy światło i mrok w równowadze. Ale ją łatwo zniszczyć poprzez tych, którzy są źli. Oni atakują bezbronnych. Dzieci, kobiety, cywili. Próbują ich przeciągnąć na swoją stronę. Jak im się nie udaje zabijają ich.
Klacz stała zasłuchana. Cieszyłem się z tego, bo po raz pierwszy opowiadałem o tym co się wydarzyło za czasów Mrocznych Dni.
- My, rycerze pokoju walczyliśmy od wielu miesięcy. Nasze jednostki były wyczerpane. Jedyną metodą, aby zakończyć wyniszczający konflikt było pozbycie się Ciemnych Lordów. Mój mentor wraz z grupką ochotników postanowił się poświęcić. Ja też chciałem iść, ale mi nie pozwolili. Byłem za młody. Uwięzili mnie, żebym za nimi nie poszedł. Miotałem się bezsilny w kajdanach, związany przez najlepszych przyjaciół. Wreszcie się udało. Popędziłem za nimi, ale było już za późno. Sam widziałem jak dobrowolnie poddają się torturom. Tak straszliwym torturom, że do tej pory budzę się z krzykiem… - głos mi się załamał – Zamordowałem ich oprawców. To był pierwszy i ostatni raz w życiu, kiedy straciłem nad sobą panowanie. Ich podwładni chcieli się na mnie zemścić. Zabiliby mnie, gdyby nie fakt, że wieża, w której się znajdowaliśmy wyleciała w powietrze, a ja cudem ocalałem. Mimo to do tej pory mam rany.
Zacisnąłem oczy i napiąłem mięśnie. Na mojej skórze zaczęły się pojawiać paskudne blizny. Czerwone, fioletowe, czarne. Podłużne nacięcia, szramy, guzy poprzecinane siecią czarnych żyłek. Ronderu cofnęła się przerażona.
- Nie jestem taki przystojny na jakiego wyglądam – uśmiechnąłem się na siłę, ale ona nie dała się nabrać – No dobra. Po prostu nie umiem się sam wyleczyć. Nie mam takich zdolności – wyznałem.
Klacz wpatrywała się we mnie, a to co było w jej oczach nie było już obojętnością, ale zrozumieniem
< Ronderu? >
Tutaj nikt nie będzie mówił , jak mamy żyć, kim mamy być. Bo nikt za nas nie umrze...
niedziela, 3 maja 2015
sobota, 2 maja 2015
Columbiana "Pragnieniami zmienić świat"
Ogier założył mi naszyjnik. Poczułam, jakby przypływała od niego dziwna moc - potężna i nie poskromiona. Nagle przede mną pojawił się duch białego łosia. Spojrzał na mnie i poszedł do lasu. Nie wiedziałam co mam powiedzieć, ale wiedziałam, co mam zrobić. Ruszyłam biegiem za łosiem.
- Gdzie idziesz? - zapytał Roka. Odwróciłam się do niego i spojrzałam mu w oczy
- Nie wiem. Idę za białym łosiem. Jeśli chcesz, choć za mną - zaproponowałam, a on spojrzał na mnie zdziwiony
- Dobrze - powiedział i ruszył za mną. Spojrzałam przed siebie. Tam czekały na mnie białe łosie.
- Daj mu naszyjnik. Niech go założy - mówiły chórem.
- Załóż go - poleciłam ogierowi przekazując mu naszyjnik. Założył go z lekkim wahaniem. Spojrzał na mnie, ale od razu jego wzrok padł na białe łosie, które nas otaczały. Było ich tysiące. Dopadło mnie przerażenie
- Musimy opowiedzieć ci twoje prawdziwe życie... Twoje prawdziwe oblicze... - mówiły
< Roka? >
- Gdzie idziesz? - zapytał Roka. Odwróciłam się do niego i spojrzałam mu w oczy
- Nie wiem. Idę za białym łosiem. Jeśli chcesz, choć za mną - zaproponowałam, a on spojrzał na mnie zdziwiony
- Dobrze - powiedział i ruszył za mną. Spojrzałam przed siebie. Tam czekały na mnie białe łosie.
- Daj mu naszyjnik. Niech go założy - mówiły chórem.
- Załóż go - poleciłam ogierowi przekazując mu naszyjnik. Założył go z lekkim wahaniem. Spojrzał na mnie, ale od razu jego wzrok padł na białe łosie, które nas otaczały. Było ich tysiące. Dopadło mnie przerażenie
- Musimy opowiedzieć ci twoje prawdziwe życie... Twoje prawdziwe oblicze... - mówiły
< Roka? >
Ronderu "Początek"
- Nie, nie wiesz jak to jest. To nie ty straciłeś kilka lat swojego życia! To nie ty byłeś więziony!! - wrzasnęłam. Uderzyło we mnie wspomnienie tamtego zdarzenia. Te krzyki. Te potoki krwi. Ta nienawiść. To uczucie obezwładnienia, gdy demon ujawnił się po raz pierwszy. Wspomnienie to było tak ostre, tak żywe... Nawet pomimo już lekkich zawrotów głowy spowodowanych brakiem powietrza. Poczułam skręt w żołądku i znajome ukłucie. W tej chwili nie miałam nic przeciwko przemianie. Należało mu się. Oczy przesłoniła mi mgła, a grzywa, ogon i sylwetka uległy delikatnym zmianom. Widać było zdziwienie Expecta. Może to pamiętał, może nie. W każdym bądź razie mu się przypomni. Przymknęłam oczy a na pysku zagościł drwiący uśmiech. Poczułam, że pętla na mojej szyi się zacieśnia, ale stało się coś, na co nawet ja nie byłam przygotowana - rozpłynęłam się w powietrzu, zniknęłam. Zdezorientowany, na chwilę popuścił uścisk i dał mi szansę na ucieczkę, którą oczywiście wykorzystałam. Wiatr zawiał i można było usłyszeć świst. Krążyłam to w tę, to we w tę, a on stał niewzruszony. Zirytowałam się. Również przystanęłam. Chciałam już podejść, gdy niespodziewanie zostałam powalona przez niego na ziemię. Szamotałam się, usiłowałam kopać, ale nic z tego. Widać, że również nie był w najlepszym humorze. Po chwili poczułam ukłucie na szyi i straciłam przytomność...
Otworzyłam oczy i podniosłam głowę. Rozejrzałam się. Znajdowałam się w jaskini. Ziewnęłam. Wstałam i przeciągnęłam się. Spróbowałam sobie przypomnieć, co mogło stać się po ataku, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Spojrzałam w kierunku wyjścia. Stał tam Expecto i wpatrywał się w dal. Ostrożnie do niego podeszłam.
- Gdzie moje miecze? - spytałam dość ostro wyrywając go z zamyślenia. Odwrócił łeb i wskazał w głąb groty. Podążyłam w tamtym kierunku i odnalazłam to, co szukałam. Lecz obok mieczy leżało coś... dziwnego. Od razu spytałam o to Expecta
- Co to jest?
< Expecto? >
Otworzyłam oczy i podniosłam głowę. Rozejrzałam się. Znajdowałam się w jaskini. Ziewnęłam. Wstałam i przeciągnęłam się. Spróbowałam sobie przypomnieć, co mogło stać się po ataku, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Spojrzałam w kierunku wyjścia. Stał tam Expecto i wpatrywał się w dal. Ostrożnie do niego podeszłam.
- Gdzie moje miecze? - spytałam dość ostro wyrywając go z zamyślenia. Odwrócił łeb i wskazał w głąb groty. Podążyłam w tamtym kierunku i odnalazłam to, co szukałam. Lecz obok mieczy leżało coś... dziwnego. Od razu spytałam o to Expecta
- Co to jest?
< Expecto? >
niedziela, 26 kwietnia 2015
Expecto "Początek"
„No to koniec z pokojowymi negocjacjami” - pomyślałem i nie odwracając się do Ronderu owinąłem pętlę Mocy wokół jej nogi. Atak był tak silny, że straciła równowagę i runęła na ziemię, a miecze lig upadły z brzękiem na kamienie. Kopnąłem je poza zasięg klaczy. Nie zamierzałem ryzykować nierównego starcia. Bo coś mi mówiło, że takie nastąpi. Odwróciłem się i spojrzałem Ronderu w oczy, a to, co w nich było po raz pierwszy wywołało we mnie strach. Już nie brązowe i gładkie, lecz promieniujące jakimś niepokojącym blaskiem. I ten blask obudził we mnie pewne wspomnienie:
Dzika klacz przykuta łańcuchami do areny. Trzy niedźwiedzie nacierające na nią ze wszystkich stron. Szalejący tłum na trybunach. Tak. To ją wtedy widziałem na tej barbarzyńskiej aukcji.
Pamiętam ten dzień. Przez pewien czas imałem się zajęcia gladiatora, walczącego z dzikimi zwierzętami. Robota dobrze płatna i cholernie niebezpieczna. Ta arena, na której odbywały się targi kandydatami na najemników. Niewolnictwo, brud i śmierć. Nienawidziłem tamtego miejsca.
Teraz ta klacz z przerażeniem, determinacją i mordem w oczach patrzyła na mnie z ziemi więziona pętlą Mocy. Uwolniłem ją i pomogłem wstać. Ale to był błąd. W ułamku sekundy przygwoździła mnie do ziemi.
- Kto zadarł z demonem, tego czeka śmierć - warknęła
- Cofnij się. Nie zamierzam robić ci krzywdy - powiedziałem lodowatym tonem
- Och, bo uwierzę, że potrafisz mi ją zrobić, ty mały, słaby wybryku natury! - zadrwiła. Westchnąłem z rezygnacją. Zepchnąłem ją z siebie i zaczęliśmy walczyć. Gdy nasze łby znalazły się blisko siebie wyszeptałem do niej:
- Znam cię. Widziałem cię na arenie. W dniu Wielkiej Aukcji... - te słowa wywołały efekt o wiele większy niż się spodziewałem. Ronderu odskoczyła ode mnie i popatrzyła z nienawiścią
- To co? Ile za mnie postawiłeś?
- Co? - warknąłem z oburzeniem - Ja mam honor. Nigdy bym nie sprzedał, ani kupił brata! Jak śmiesz?
- Już ci wierzę - syknęła - A ty jak śmiesz stawać ze mną twarzą w twarz, skoro moja głowa znaczy dla ciebie mniej niż jeden twój włos z ogona?
- Byłem na arenie jako gladiator! - wrzasnąłem - Nie jako łowca! Nigdy bym nie zrobił czegoś takiego!
Jej słowa rozwścieczyły mnie dogłębnie. Samo oskarżenie mnie o udział w tym plugawym interesie był dla mnie najwyższą obrazą. Ja! Ja, który walczyłem za wolność miliona anonimowych twarzy. Ja, który straciłem mistrza i przyjaciół, chroniąc cywili. Sięgając energii Mocy zacząłem dusić Ronderu. Nie, nie chciałem jej zabić. Chciałem ją przekonać. Ale co z tego skoro ona nawet mnie nie słucha?
- Ronderu, posłuchaj - rzekłem nagle spokojnym głosem - Nigdy nie krzywdzę tych, którzy na to nie zasługują. Ja też walczyłem na tym przeklętym widowisku. Wiem jak to jest.
Patrzyła na mnie oddychając ciężko, a ja miałem wrażenie, że stoję nie obok rozbrojonej klaczy, tylko wulkanu szykującego się do wybuchu
< Ronderu? Zaraz zobaczymy jak wyglądają wnętrzności Expecto :P >
Dzika klacz przykuta łańcuchami do areny. Trzy niedźwiedzie nacierające na nią ze wszystkich stron. Szalejący tłum na trybunach. Tak. To ją wtedy widziałem na tej barbarzyńskiej aukcji.
Pamiętam ten dzień. Przez pewien czas imałem się zajęcia gladiatora, walczącego z dzikimi zwierzętami. Robota dobrze płatna i cholernie niebezpieczna. Ta arena, na której odbywały się targi kandydatami na najemników. Niewolnictwo, brud i śmierć. Nienawidziłem tamtego miejsca.
Teraz ta klacz z przerażeniem, determinacją i mordem w oczach patrzyła na mnie z ziemi więziona pętlą Mocy. Uwolniłem ją i pomogłem wstać. Ale to był błąd. W ułamku sekundy przygwoździła mnie do ziemi.
- Kto zadarł z demonem, tego czeka śmierć - warknęła
- Cofnij się. Nie zamierzam robić ci krzywdy - powiedziałem lodowatym tonem
- Och, bo uwierzę, że potrafisz mi ją zrobić, ty mały, słaby wybryku natury! - zadrwiła. Westchnąłem z rezygnacją. Zepchnąłem ją z siebie i zaczęliśmy walczyć. Gdy nasze łby znalazły się blisko siebie wyszeptałem do niej:
- Znam cię. Widziałem cię na arenie. W dniu Wielkiej Aukcji... - te słowa wywołały efekt o wiele większy niż się spodziewałem. Ronderu odskoczyła ode mnie i popatrzyła z nienawiścią
- To co? Ile za mnie postawiłeś?
- Co? - warknąłem z oburzeniem - Ja mam honor. Nigdy bym nie sprzedał, ani kupił brata! Jak śmiesz?
- Już ci wierzę - syknęła - A ty jak śmiesz stawać ze mną twarzą w twarz, skoro moja głowa znaczy dla ciebie mniej niż jeden twój włos z ogona?
- Byłem na arenie jako gladiator! - wrzasnąłem - Nie jako łowca! Nigdy bym nie zrobił czegoś takiego!
Jej słowa rozwścieczyły mnie dogłębnie. Samo oskarżenie mnie o udział w tym plugawym interesie był dla mnie najwyższą obrazą. Ja! Ja, który walczyłem za wolność miliona anonimowych twarzy. Ja, który straciłem mistrza i przyjaciół, chroniąc cywili. Sięgając energii Mocy zacząłem dusić Ronderu. Nie, nie chciałem jej zabić. Chciałem ją przekonać. Ale co z tego skoro ona nawet mnie nie słucha?
- Ronderu, posłuchaj - rzekłem nagle spokojnym głosem - Nigdy nie krzywdzę tych, którzy na to nie zasługują. Ja też walczyłem na tym przeklętym widowisku. Wiem jak to jest.
Patrzyła na mnie oddychając ciężko, a ja miałem wrażenie, że stoję nie obok rozbrojonej klaczy, tylko wulkanu szykującego się do wybuchu
< Ronderu? Zaraz zobaczymy jak wyglądają wnętrzności Expecto :P >
sobota, 25 kwietnia 2015
Ronderu "Początek"
Odpowiedziała mi cisza.
- Gadaj! - ryknęłam. Przez chwilę dało się dostrzec, że opanowuje go strach
- Jestem... Patronusem... - odpowiedział. Zmrużyłam oczy w złości
- Że czym?! - syknęłam. Czułam, że zmyśla. Przecież nie istniało coś... takiego. A przynajmniej nie było mi to znane
- Patronusem - powtórzył bardziej opanowany
- Dokładniej...? - zażądałam
- Patronusy to istoty nadzwyczaj wrażliwe na Moc. Znaczy się, aktualnie ja jestem ostatnim przedstawicielem rasy. Dokładniej klonem, ale, to niezbyt istotne. Wcześniej, wszyscy szkoliliśmy się w specjalnej akademii, aby... - mówił, ale ja mu przerwałam
- Wystarczy... - powiedziałam. Przez chwilę się zamyśliłam i odwróciłam - Moc, powiadasz? Rzadka umiejętność...
- To zależy. U mojej rasy wcale nie. Skąd to wnioskujesz?
- W porównaniu do "twojej rasy", u mojej domniemanie jest to bardzo rzadkie... To tak, jakby być nieśmiertelnym... A przynajmniej tyle jest mi wiadome - wyjaśniłam
- A jakiej jesteś rasy? - zapytał. Skierowałam na niego łeb i "zganiłam" wzrokiem
- Nie twój interes...
- Skoro tak twierdzisz... Coś jeszcze cię interesuje? - zapytał, ale odpowiedziała mu cisza z mojej strony. Moje myśli wciąż krążyły wokół "Mocy"... Mógł się okazać niebezpieczny. Zbyt niebezpieczny. Nie wiem, ile zajęły moje przemyślenia, ale wyrwało mnie dopiero jego pytanie - Wszystko ok?
Dopiero wtedy zorientowałam się, że zamknęłam oczy. Powoli odwróciłam się do niego przodem. Westchnęłam.
- Co cię tu sprowadziło? - zapytałam
- Nic. Znalazłem się tu przypadkowo... Zasnąłem gdzie indziej, a obudziłem się tu.
- Oczywiście... I pewnie to ta twoja "Moc" cię tu sprowadziła... - syknęłam nie wierząc w jego słowa.
- Nie wiem, ale to prawdopodobne. Jest ona we wszystkim i... - znów mu przerwałam
- Dla mnie ta twoja "Moc" nie istnieje. To tylko wymysł, który potwierdza niewrażliwość choćby moja! To jedynie brednie! - warknęłam. Wyglądał na zdziwionego.
- Mogę ci udowodnić, że się mylisz... - odpowiedział nadzwyczaj spokojnie. Prychnęłam tylko, ale dałam mu pole do popisu. Zrozumiał, i przez chwilę się skupił. Rozejrzałam się, i nagle poczułam łaskotanie w grzywie. Potrząsnęłam głową zirytowana. Jeśli to miało być coś imponującego, to ja jestem aniołem zmartwychwstania - nie demonem... Sama natychmiastowo dzięki mojej umiejętności pochwyciłam go za grzywę i pociągnęłam do tyłu, zadając ból...
< Expecto? >
Roka "Pragnieniami zmienić świat"
Podszedłem do Mariki. Łzy leciały mi z oczu
- Nie płacz - zaśmiała się klacz
- Ja... Ja po prostu nie wiem, co mam bez ciebie robić. Byłaś moją jedyną, a odeszłaś - powiedziałem bezradnie. Pocałowała mnie
- Bądź tym, kim byłeś. Podrywaj klacze, baw się, śmiej. Bądź jak zawsze - uśmiechnęła się. Ale czy ja potrafię być taki jak byłem przed jej śmiercią? Taki radosny? Nie potrafiłem wyobrazić sobie tego, że mogę mieć inną niż Marikę. Z zamyśleń wyrwał mnie głos Columbiany
- Nie płacz - zaśmiała się klacz
- Ja... Ja po prostu nie wiem, co mam bez ciebie robić. Byłaś moją jedyną, a odeszłaś - powiedziałem bezradnie. Pocałowała mnie
- Bądź tym, kim byłeś. Podrywaj klacze, baw się, śmiej. Bądź jak zawsze - uśmiechnęła się. Ale czy ja potrafię być taki jak byłem przed jej śmiercią? Taki radosny? Nie potrafiłem wyobrazić sobie tego, że mogę mieć inną niż Marikę. Z zamyśleń wyrwał mnie głos Columbiany
- Już musisz kończyć - powiedziała. Pocałowałem Marikę, a wtedy ona zniknęła. Columbiana podeszła do mnie
- Kochałeś ją, prawda? - zapytała
- Tak... Kochałem ją nad życie. Była dla mnie wszystkim, czym mogła być - wzdychałem. W głowie dudniły mi jej słowa... "Bądź tym kim, byłeś". Tak, będę nim. Będę tym, jakim pokochała mnie Marika. Pobiegłem do swojej jaskini. Wziąłem naszyjnik Mariki i podszedłem do Columbiany
- Wiem że krótko się znamy, ale chciałbym ci wręczyć w dowód mojej wdzięczności ten naszyjnik, za to, że pozwoliłaś mi zobaczyć ukochaną - uśmiechnąłem się. Pierwszy raz od dnia, kiedy umarła Marika uśmiechnąłem się. To było takie miłe. Chciałem przez całe życie się tak śmiać
- Kochałeś ją, prawda? - zapytała
- Tak... Kochałem ją nad życie. Była dla mnie wszystkim, czym mogła być - wzdychałem. W głowie dudniły mi jej słowa... "Bądź tym kim, byłeś". Tak, będę nim. Będę tym, jakim pokochała mnie Marika. Pobiegłem do swojej jaskini. Wziąłem naszyjnik Mariki i podszedłem do Columbiany
- Wiem że krótko się znamy, ale chciałbym ci wręczyć w dowód mojej wdzięczności ten naszyjnik, za to, że pozwoliłaś mi zobaczyć ukochaną - uśmiechnąłem się. Pierwszy raz od dnia, kiedy umarła Marika uśmiechnąłem się. To było takie miłe. Chciałem przez całe życie się tak śmiać
< Columbiana? >
wtorek, 21 kwietnia 2015
Expecto "Początek"
Wojna! Wybuchy. Krzyki. Odgłosy ścierającej się stali mieczy. Energia Ciemnej Mocy przepływająca falą z epicentrum. Uderza we mnie. Powala na ziemię. Czuję emocje innych koni wokół mnie tak intensywnie jak nigdy dotąd. Ból. Cierpienie. Strata. Wyrzuty sumienia. Wściekłość. Potężnie zbudowany, płowy pegaz pochyla się nade mną aby zadać ostateczny cios…
Obudziłem się zlany potem i przerażony. Zerwałem się z miejsca. Potoczyłem dookoła wzrokiem. To tylko sen. Tylko sen. Otaczał mnie las, a nie pole walki. Ale coś było nie w porządku. Nie byłem tam, gdzie zasnąłem. Te drzewa były jakieś inne. Nie było tu ptaków, których gruchanie ukołysało mnie do snu na miękkiej, ciepłej ziemi. Choć otaczała mnie gęsta ciemność byłem pewien, że jestem gdzieś indziej. Nie zastanawiałem się gdzie. Ale skoro już wstałem mogę iść dalej.
Zrobiłem kilka kroków do przodu, gdy nagle poczułem czyjąś obecność. Jakiś koń stał między drzewami. Nie widziałem go, ale dzięki Mocy wyczuwałem jego pole umysłu. Zatrzymałem się i popatrzyłem przybyszowi w oczy. A raczej tam, gdzie wiedziałem, że się znajdują. Przez chwilę krzyżowaliśmy się spojrzeniami.
- Możesz wyjść. Nie mam złych zamiarów – odezwałem się do konia. Od razu wyczułem jego emocje. Zdumienie i wściekłość.
Knieje zaszeleściły i w plamie księżycowego światła stanęła klacz. Wysoka, smukła i piękna. O delikatnych rysach i mrocznych oczach. Poruszyła prawie nie zauważalnie skrzydłami. Jej uroda była niezwykła, ale raczej nie w moim typie. Z całej jej postawy promieniowała jakaś władczość. Już wiedziałem, że ziemia, po której szurają teraz moje kopyta należy do niej.
- Skąd wiedziałeś, że tam jestem? Nikt nie mógłby mnie zobaczyć – jej głos brzmiał łagodnie, ale podszyty był chłodną morderczością. Ona mogła by mnie zabić
- Wyczuwam takie rzeczy – odparłem wymijająco
- Jak? – zapytała bardziej stanowczo, ale ciągle tym samym słodkim głosem, który nie jednego by uwiódł. Potrząsnąłem niecierpliwie grzywą. Nie miałem ochoty jej o sobie opowiadać. Jeszcze nie wiedziałem, czy jest przyjacielem, czy wrogiem
- Powiesz mi z łaski swojej, gdzie się znajdujemy? – spytałem
- W krainie Lustrzanego Jeziora – mruknęła niezadowolona moimi odpowiedziami – Ja jestem Ronderu
- Miło mi – odrzekłem, a potem zapytałem – Ładne miejsce, ale którędy można stąd wyjść?
- Stąd nie można wyjść – uśmiechnęła się drwiąco – Zostaniesz tu na dłużej. Nie masz wyboru.
- Jasne. Bardzo śmieszne. Mów!
- Skarbie, stąd nie można się wydostać – miałem wrażenie, że Ronderu świetnie się bawi doprowadzając mnie do szału
- Próbowałaś?
- Może – odparła enigmatycznie. To dziwna klacz. Jak zagadka, której się nie da rozwiązać za pierwszym razem – pomyślałem. Pokręciłem głową i ruszyłem stępa do przodu. Ronderu została za mną, ale poprzez Moc śledziłem jej ruchy. Przez chwilę patrzyła za mną obojętnie, ale potem ruszyła za mną kłusem. Zrównała się ze mną i zwolniła. Szliśmy tak przez kilka dobrych minut.
- Nie przedstawiłeś się – zauważyła
- Expecto – odpowiedziałem jej
- Kim jesteś?
- Nikim.
- Skoro tak uważasz, to nie będę się z tobą sprzeczać – mruknęła i przyśpieszyła do galopu – Chodź, oprowadzę cię. Może dzięki rozpoznaniu terenu uda ci się przeżyć do jutra.
Popędziliśmy przez las. W końcu i ten się skończył. Wybiegliśmy w step. Wielki. Rozległy. Piękny. Dziki. Nieujarzmiony. Tu można było poczuć wolność. Cwałowaliśmy prze trawy, aż przed nami pojawiło się urwisko. Dzieliło ono równinę na dwie części. Na jego dnie płynęła rzeka. Ronderu skróciła krok i odbiła się mocno od krawędzi. Rozłożyła z wdziękiem skrzydła i przefrunęła nad niemalże 30 metrową szerokością. Ja nie miałem skrzydeł, ale umiem sobie radzić. Wybiłem się wysoko w górę i sięgając Mocy przeszybowałem nad przepaścią. Czułem euforię zawsze towarzyszącą takiemu skokowi. Gdy wylądowałem lekko po drugiej stronie chciałem biec dalej, ale drogę zablokowała mi klacz. Przestała się zgrywać. Teraz ewidentnie na jej pysku malowała się wściekłość i szok. Dwa miecze Lig, których wcześniej nie zauważyłem, zadrgały groźnie i nim zdążyłem się zorientować wzleciały w powietrze. Śmignęły przed moim pyskiem znacząc pod lewym okiem koślawą literę "X". Rana natychmiast wypełniła się krwią, która spłynęła po pysku. Oba ostrza zatrzymały się niedaleko w każdej chwili gotowe mnie zadźgać. Spojrzałem w oczy klaczy. Wielkie, czarne i złowrogie.
- Nie jesteś pegazem, jednorożcem, ani nawet koniem. Kim jesteś?! Gadaj! Im więcej masz do powiedzenia, tym dużej żyjesz! – wrzasnęła, a stado małych błękitnych kolibrów wyleciało zza kępy traw wyraźnie spłoszonych
< Ronderu? >
Obudziłem się zlany potem i przerażony. Zerwałem się z miejsca. Potoczyłem dookoła wzrokiem. To tylko sen. Tylko sen. Otaczał mnie las, a nie pole walki. Ale coś było nie w porządku. Nie byłem tam, gdzie zasnąłem. Te drzewa były jakieś inne. Nie było tu ptaków, których gruchanie ukołysało mnie do snu na miękkiej, ciepłej ziemi. Choć otaczała mnie gęsta ciemność byłem pewien, że jestem gdzieś indziej. Nie zastanawiałem się gdzie. Ale skoro już wstałem mogę iść dalej.
Zrobiłem kilka kroków do przodu, gdy nagle poczułem czyjąś obecność. Jakiś koń stał między drzewami. Nie widziałem go, ale dzięki Mocy wyczuwałem jego pole umysłu. Zatrzymałem się i popatrzyłem przybyszowi w oczy. A raczej tam, gdzie wiedziałem, że się znajdują. Przez chwilę krzyżowaliśmy się spojrzeniami.
- Możesz wyjść. Nie mam złych zamiarów – odezwałem się do konia. Od razu wyczułem jego emocje. Zdumienie i wściekłość.
Knieje zaszeleściły i w plamie księżycowego światła stanęła klacz. Wysoka, smukła i piękna. O delikatnych rysach i mrocznych oczach. Poruszyła prawie nie zauważalnie skrzydłami. Jej uroda była niezwykła, ale raczej nie w moim typie. Z całej jej postawy promieniowała jakaś władczość. Już wiedziałem, że ziemia, po której szurają teraz moje kopyta należy do niej.
- Skąd wiedziałeś, że tam jestem? Nikt nie mógłby mnie zobaczyć – jej głos brzmiał łagodnie, ale podszyty był chłodną morderczością. Ona mogła by mnie zabić
- Wyczuwam takie rzeczy – odparłem wymijająco
- Jak? – zapytała bardziej stanowczo, ale ciągle tym samym słodkim głosem, który nie jednego by uwiódł. Potrząsnąłem niecierpliwie grzywą. Nie miałem ochoty jej o sobie opowiadać. Jeszcze nie wiedziałem, czy jest przyjacielem, czy wrogiem
- Powiesz mi z łaski swojej, gdzie się znajdujemy? – spytałem
- W krainie Lustrzanego Jeziora – mruknęła niezadowolona moimi odpowiedziami – Ja jestem Ronderu
- Miło mi – odrzekłem, a potem zapytałem – Ładne miejsce, ale którędy można stąd wyjść?
- Stąd nie można wyjść – uśmiechnęła się drwiąco – Zostaniesz tu na dłużej. Nie masz wyboru.
- Jasne. Bardzo śmieszne. Mów!
- Skarbie, stąd nie można się wydostać – miałem wrażenie, że Ronderu świetnie się bawi doprowadzając mnie do szału
- Próbowałaś?
- Może – odparła enigmatycznie. To dziwna klacz. Jak zagadka, której się nie da rozwiązać za pierwszym razem – pomyślałem. Pokręciłem głową i ruszyłem stępa do przodu. Ronderu została za mną, ale poprzez Moc śledziłem jej ruchy. Przez chwilę patrzyła za mną obojętnie, ale potem ruszyła za mną kłusem. Zrównała się ze mną i zwolniła. Szliśmy tak przez kilka dobrych minut.
- Nie przedstawiłeś się – zauważyła
- Expecto – odpowiedziałem jej
- Kim jesteś?
- Nikim.
- Skoro tak uważasz, to nie będę się z tobą sprzeczać – mruknęła i przyśpieszyła do galopu – Chodź, oprowadzę cię. Może dzięki rozpoznaniu terenu uda ci się przeżyć do jutra.
Popędziliśmy przez las. W końcu i ten się skończył. Wybiegliśmy w step. Wielki. Rozległy. Piękny. Dziki. Nieujarzmiony. Tu można było poczuć wolność. Cwałowaliśmy prze trawy, aż przed nami pojawiło się urwisko. Dzieliło ono równinę na dwie części. Na jego dnie płynęła rzeka. Ronderu skróciła krok i odbiła się mocno od krawędzi. Rozłożyła z wdziękiem skrzydła i przefrunęła nad niemalże 30 metrową szerokością. Ja nie miałem skrzydeł, ale umiem sobie radzić. Wybiłem się wysoko w górę i sięgając Mocy przeszybowałem nad przepaścią. Czułem euforię zawsze towarzyszącą takiemu skokowi. Gdy wylądowałem lekko po drugiej stronie chciałem biec dalej, ale drogę zablokowała mi klacz. Przestała się zgrywać. Teraz ewidentnie na jej pysku malowała się wściekłość i szok. Dwa miecze Lig, których wcześniej nie zauważyłem, zadrgały groźnie i nim zdążyłem się zorientować wzleciały w powietrze. Śmignęły przed moim pyskiem znacząc pod lewym okiem koślawą literę "X". Rana natychmiast wypełniła się krwią, która spłynęła po pysku. Oba ostrza zatrzymały się niedaleko w każdej chwili gotowe mnie zadźgać. Spojrzałem w oczy klaczy. Wielkie, czarne i złowrogie.
- Nie jesteś pegazem, jednorożcem, ani nawet koniem. Kim jesteś?! Gadaj! Im więcej masz do powiedzenia, tym dużej żyjesz! – wrzasnęła, a stado małych błękitnych kolibrów wyleciało zza kępy traw wyraźnie spłoszonych
< Ronderu? >
niedziela, 19 kwietnia 2015
Columbiana "Pragnieniami zmienić świat"
Spojrzałam na ogiera, który był cały czerwony. Uśmiechnęłam się lekko i zaczęłam dalej jeść trawę. Wiedziałam, że ogier na mnie patrzy, choć zaczęłam nie zwracać na to uwagi. Przede mną jednak pojawił się duch czarnego konia. Podniosłam pysk i ujrzałam Demona, uśmiechał się od ucha do ucha. Odwzajemniłam gest. Chciałam podejść i go przytulić, ale był duchem. Uśmiechnięta jak głupia patrzyłam na niego.
- Co cię tak bawi? - zapytał Roka. Spojrzałam na niego.
- Jest tu Demon - odpowiedziałam
- A....kto to jest? - znów zapytał.
- Gdy mnie znalazłeś, leżałam przy czarnym ogierze. To był on - wytłumaczyłam
- Ale on nie żyje...
- Widzę duchy i z nimi rozmawiam - objaśniłam
- To jak, teraz na pewno nie będziemy parą... - powiedział Demon
- My od kilku miesięcy nie jesteśmy parą - stwierdziłam. Naglę zza drzew wybiegła klacz. Podeszła do Roki i uśmiechnęła się do niego.
- Powiedz mu, że go kocham - powiedziała, a ja przytaknęłam
- A powiesz mi, jak się nazywasz? Żeby nie było, że, no wiesz o co chodzi - poprosiłam, a Roka spojrzał na mnie zdziwiony
- Marika - odpowiedziała
- Marika kazała powiedzieć, że cię kocha - powiedziałam do Roki, a ten spojrzał na mnie zdziwiony
- Ona tu jest?! - zapytał zaskoczony
- Tak
- Powiedz mu też, że, że... - nie mogła dokończyć, płakała
- Spokojnie. Spróbuje wprowadzić Rokę w nasz świat, okej? - zaproponowałam, a ona przytaknęła. Użyłam swoich mocy na Roce i odkryłam nową moc
- Ona naprawdę tu jest - powiedział zdumiony
- Tak, wiem, ale pospieszcie się proszę, macie kilka minut - odpowiedziałam, a oni przytaknęli i zaczęli rozmowę
< Roka? >
- Co cię tak bawi? - zapytał Roka. Spojrzałam na niego.
- Jest tu Demon - odpowiedziałam
- A....kto to jest? - znów zapytał.
- Gdy mnie znalazłeś, leżałam przy czarnym ogierze. To był on - wytłumaczyłam
- Ale on nie żyje...
- Widzę duchy i z nimi rozmawiam - objaśniłam
- To jak, teraz na pewno nie będziemy parą... - powiedział Demon
- My od kilku miesięcy nie jesteśmy parą - stwierdziłam. Naglę zza drzew wybiegła klacz. Podeszła do Roki i uśmiechnęła się do niego.
- Powiedz mu, że go kocham - powiedziała, a ja przytaknęłam
- A powiesz mi, jak się nazywasz? Żeby nie było, że, no wiesz o co chodzi - poprosiłam, a Roka spojrzał na mnie zdziwiony
- Marika - odpowiedziała
- Marika kazała powiedzieć, że cię kocha - powiedziałam do Roki, a ten spojrzał na mnie zdziwiony
- Ona tu jest?! - zapytał zaskoczony
- Tak
- Powiedz mu też, że, że... - nie mogła dokończyć, płakała
- Spokojnie. Spróbuje wprowadzić Rokę w nasz świat, okej? - zaproponowałam, a ona przytaknęła. Użyłam swoich mocy na Roce i odkryłam nową moc
- Ona naprawdę tu jest - powiedział zdumiony
- Tak, wiem, ale pospieszcie się proszę, macie kilka minut - odpowiedziałam, a oni przytaknęli i zaczęli rozmowę
< Roka? >
środa, 15 kwietnia 2015
Roka "Pragnieniami zmienić świat"
Podniosłem Columbianę. Była strasznie słaba. Zaniosłem ją do mojej jaskini. Nie mogłem nic zrobić. Podłożyłem jej poduszkę z mchu pod głowę. Następnie czekałem. Po jakiejś godzinie obudziła się
- Aaaaa - ziewnęła. Mimo woli uśmiechnąłem się, prawie nie widocznie. Klacz wyglądała na wyspaną. Przyniosłem jej trochę trawy
- No to Nera już znasz. Ronderu poznasz innym razem - powiedziałem. Pomogłem klaczy wstać. Wyszliśmy na zewnątrz. Klacz zaczęła się paść, a ja wzbiłem się w powietrze. Tradycyjnie przeleciałem całą polanę. Następnie dołączyłem do Columbiany i również zacząłem skubać trawę. W pewnym momencie nasze pyski dotknęły się. Zaczerwieniony i odwróciłem. Roka opanuj się. Ledwo się znacie, a już takie coś. Klacz była ładna ,ale obiecałem sobie, że nikogo nie pokocham tak, jak Marikę. Kątem oka jednak spojrzałem na Columbianę
< Columbiana? >
- Aaaaa - ziewnęła. Mimo woli uśmiechnąłem się, prawie nie widocznie. Klacz wyglądała na wyspaną. Przyniosłem jej trochę trawy
- No to Nera już znasz. Ronderu poznasz innym razem - powiedziałem. Pomogłem klaczy wstać. Wyszliśmy na zewnątrz. Klacz zaczęła się paść, a ja wzbiłem się w powietrze. Tradycyjnie przeleciałem całą polanę. Następnie dołączyłem do Columbiany i również zacząłem skubać trawę. W pewnym momencie nasze pyski dotknęły się. Zaczerwieniony i odwróciłem. Roka opanuj się. Ledwo się znacie, a już takie coś. Klacz była ładna ,ale obiecałem sobie, że nikogo nie pokocham tak, jak Marikę. Kątem oka jednak spojrzałem na Columbianę
< Columbiana? >
wtorek, 14 kwietnia 2015
Columbiana "Pragnieniami zmienić świat"
Spojrzałam na Rokę, był dziwnie przerażony, jakby się o coś bał. Podszedł do nas jakiś jednorożec. Fakt, był czarnym ogierem, ale to nie był on. Jego rysy były zbyt łagodne, by mógł zabić jakąś istotę. Choć nauczyłam się, że nikomu ufać nie można.
- To jest Columbiana - powiedział Roka, a ogier spojrzał mi w oczy. Podniosłam lekko pysk by nie było, że jestem nieśmiała, bo nigdy nie byłam
- Ja Nero - odpowiedział ogier. Nagle usłyszałam, że ktoś zabija zwierzę. Bezbronne zwierzę. Choć byłam osłabiona, ruszyłam w kierunku krzyku. Należał on chyba do sarny. Atakował ją jakiś wilk, był sam. Biegłam ile miałam sił. Roka bez trudu mnie wyminął.
- Gdzie biegniesz? - zapytał mnie
- Musze jej pomóc - powiedziałam tylko i wyminęłam go teraz bez problemu
- Komu? - znów zapytał. Nie słuchając go, biegłam dalej by uratować życie. Wbiegłam w samą porę, bo wilk miał zamiar skoczyć na sarnę z położonego pnia drzewa.
- Zostaw ją! - zawołałam do wilka. Ten spojrzał na mnie zdziwiony. Wywróciłam oczami. No tak, nie każda istota żyjąca na świecie - i nie żyjąca - wiedziała, że rozmawiam ze zwierzętami i duchami. Nagle za mną pojawił się Roka
- To to stworzenie które chciałaś uratować? - zapytał, a ja tylko na niego spojrzałam
- Tak - stwierdziłam i odwróciłam się do wilka który uciekał na polanę. Podeszłam do sarny, a ta powiedziała
- Dziękuję
- Nie ma za co - odpowiedziałam z uśmiechem.
- Z kim rozmawiasz? - spytał ogier
- Z sarną
- Jestem Kaj - przedstawiła się sarna
- Ja Columbiana. Podejdź, uleczę cię - zaproponowałam. Ostrożnie zbliżyła się, a ja uleczyłam ją wzrokiem, choć wymagało to dużej siły
- Dziękuję - odpowiedziała i ruszyła w swoją stronę, daleko od agresora. Ja nie mając już siły na stanie, upadłam i zemdlałam. Słyszałam tylko przerażony głos Roki
< Roka? >
- To jest Columbiana - powiedział Roka, a ogier spojrzał mi w oczy. Podniosłam lekko pysk by nie było, że jestem nieśmiała, bo nigdy nie byłam
- Ja Nero - odpowiedział ogier. Nagle usłyszałam, że ktoś zabija zwierzę. Bezbronne zwierzę. Choć byłam osłabiona, ruszyłam w kierunku krzyku. Należał on chyba do sarny. Atakował ją jakiś wilk, był sam. Biegłam ile miałam sił. Roka bez trudu mnie wyminął.
- Gdzie biegniesz? - zapytał mnie
- Musze jej pomóc - powiedziałam tylko i wyminęłam go teraz bez problemu
- Komu? - znów zapytał. Nie słuchając go, biegłam dalej by uratować życie. Wbiegłam w samą porę, bo wilk miał zamiar skoczyć na sarnę z położonego pnia drzewa.
- Zostaw ją! - zawołałam do wilka. Ten spojrzał na mnie zdziwiony. Wywróciłam oczami. No tak, nie każda istota żyjąca na świecie - i nie żyjąca - wiedziała, że rozmawiam ze zwierzętami i duchami. Nagle za mną pojawił się Roka
- To to stworzenie które chciałaś uratować? - zapytał, a ja tylko na niego spojrzałam
- Tak - stwierdziłam i odwróciłam się do wilka który uciekał na polanę. Podeszłam do sarny, a ta powiedziała
- Dziękuję
- Nie ma za co - odpowiedziałam z uśmiechem.
- Z kim rozmawiasz? - spytał ogier
- Z sarną
- Jestem Kaj - przedstawiła się sarna
- Ja Columbiana. Podejdź, uleczę cię - zaproponowałam. Ostrożnie zbliżyła się, a ja uleczyłam ją wzrokiem, choć wymagało to dużej siły
- Dziękuję - odpowiedziała i ruszyła w swoją stronę, daleko od agresora. Ja nie mając już siły na stanie, upadłam i zemdlałam. Słyszałam tylko przerażony głos Roki
< Roka? >
Ronderu "Moja historia"
- Ale za to ty nie słyszałeś czegoś innego... - kontynuowałam, widząc jego zdziwienie - Nie... Nie obwiniaj się za to wszystko. To, nie była tylko twoja wina... Doskonale wiem, co czujesz. Wydaje ci się, że bredzę. Że nigdy nie będę tego wiedzieć. Ale się mylisz. Albowiem, nie tylko ty coś w sobie skrywasz. Ja również. I także nie jest mi z tym łatwo. Tylko ty, w porównaniu ze mną masz lepiej...
- Wątpię...
- Znów się mylisz. Ty możesz zniszczyć rośliny, okaleczyć ciało, albo zabić. Ja mogę więcej. Również mogę uśmiercić, fizycznie zranić lub wyniszczyć florę, ale także okaleczam psychikę, de facto wręcz ją zabijam. Do takiego stopnia, że śmierć jest wybawieniem. I tego nie da się uleczyć - nigdy, ani niczym. To, co zrobiłam tobie, to może 15 % tego, co jestem w stanie zrobić. I ty mniej więcej możesz wyczuć, kiedy się uaktywni - ja nie. Wiem jedynie, że jest wiecznie nienasycony. Nic poza tym. Ty możesz być demonem niszczycielskim, ale ja jestem... - urwałam. Spojrzał na mnie ostrożnie, ale z zaciekawieniem - Nie ważne
- Spokojnie, nic... - chciał dokończyć, ale ucięłam
- Nie. Zaszliśmy za daleko - ucięłam. Czułam, że normalnie nie ciągnąłby tematu, ale teraz było inaczej
- Ale...
- Koniec! - ryknęłam, aż się cofnął. W moich oczach czaiła się złość. Chyba odpuścił. Zadziornie uniosłam głowę i odeszłam w pobliski las. Pomimo, że dokładnie nie wiedziałam, gdzie idę, nie miałam zamiaru się zatrzymać. Jakiś czas później usłyszałam cichy szum, i zorientowałam się, że to zapewne Nero. Odwróciłam się niespodziewanie, i pomiędzy naszymi pyskami było chyba ledwo pięć centymetrów przerwy. Powinnam odskoczyć, ale znów coś mnie blokowało. Nie wiem, co chciał zrobić, ale chyba delikatnie się zbliżył. Wtedy nareszcie mogłam zrobić, co chciałam - wykonałam unik w prawo, tak, że mogłam go trzepnąć ogonem. Ale tego nie zrobiłam. Gdy się odwrócił, wyprostowałam się i użyłam ogona jako bicza - tak jakby "strzeliłam" nim ostrzegawczo. Ponowił próbę, a wtedy poczułam ukłucie. Moje oczy delikatnie przesłoniła mgła. Wiedziałam, że demon próbuje przejąć inicjatywę. Zacisnęłam oczy i przez zęby syknęłam jedynie:
- Odejdź...! - ale nie dało to rezultatu. Wtedy wzbiłam się w powietrze i szybko znalazłam się na swojej podniebnej wyspie. Znów w pełni wszystko widziałam, ale nie czułam się najlepiej. I wtedy, oczywiście aby nie było za pięknie, dzięki teleportowi Nero znalazł się w mojej jaskini. Obejrzałam się. Moje oczy znów błyszczały dziko. Wtedy wiedziałam, że nie dam rady. Opór i tak nic by nie zdziałał.
- Odejdź! - warknęłam, ale na próżno. I tak się nie ruszył, a demon uaktywnił. Oczy zalśniły na wpół zawadiacko, wpół morderczo. Końce grzywy i ogona zmieniły się jakby w mgiełkę. Sierść nabrała dodatkowego blasku, a i sylwetka znów nabrała delikatniejszych, ale wciąż mocnych kształtów. Zdążyłam tylko spojrzeć na Nera przepraszająco, gdy straciłam nad sobą kontrolę...
< Nero? :3 >
- Wątpię...
- Znów się mylisz. Ty możesz zniszczyć rośliny, okaleczyć ciało, albo zabić. Ja mogę więcej. Również mogę uśmiercić, fizycznie zranić lub wyniszczyć florę, ale także okaleczam psychikę, de facto wręcz ją zabijam. Do takiego stopnia, że śmierć jest wybawieniem. I tego nie da się uleczyć - nigdy, ani niczym. To, co zrobiłam tobie, to może 15 % tego, co jestem w stanie zrobić. I ty mniej więcej możesz wyczuć, kiedy się uaktywni - ja nie. Wiem jedynie, że jest wiecznie nienasycony. Nic poza tym. Ty możesz być demonem niszczycielskim, ale ja jestem... - urwałam. Spojrzał na mnie ostrożnie, ale z zaciekawieniem - Nie ważne
- Spokojnie, nic... - chciał dokończyć, ale ucięłam
- Nie. Zaszliśmy za daleko - ucięłam. Czułam, że normalnie nie ciągnąłby tematu, ale teraz było inaczej
- Ale...
- Koniec! - ryknęłam, aż się cofnął. W moich oczach czaiła się złość. Chyba odpuścił. Zadziornie uniosłam głowę i odeszłam w pobliski las. Pomimo, że dokładnie nie wiedziałam, gdzie idę, nie miałam zamiaru się zatrzymać. Jakiś czas później usłyszałam cichy szum, i zorientowałam się, że to zapewne Nero. Odwróciłam się niespodziewanie, i pomiędzy naszymi pyskami było chyba ledwo pięć centymetrów przerwy. Powinnam odskoczyć, ale znów coś mnie blokowało. Nie wiem, co chciał zrobić, ale chyba delikatnie się zbliżył. Wtedy nareszcie mogłam zrobić, co chciałam - wykonałam unik w prawo, tak, że mogłam go trzepnąć ogonem. Ale tego nie zrobiłam. Gdy się odwrócił, wyprostowałam się i użyłam ogona jako bicza - tak jakby "strzeliłam" nim ostrzegawczo. Ponowił próbę, a wtedy poczułam ukłucie. Moje oczy delikatnie przesłoniła mgła. Wiedziałam, że demon próbuje przejąć inicjatywę. Zacisnęłam oczy i przez zęby syknęłam jedynie:
- Odejdź...! - ale nie dało to rezultatu. Wtedy wzbiłam się w powietrze i szybko znalazłam się na swojej podniebnej wyspie. Znów w pełni wszystko widziałam, ale nie czułam się najlepiej. I wtedy, oczywiście aby nie było za pięknie, dzięki teleportowi Nero znalazł się w mojej jaskini. Obejrzałam się. Moje oczy znów błyszczały dziko. Wtedy wiedziałam, że nie dam rady. Opór i tak nic by nie zdziałał.
- Odejdź! - warknęłam, ale na próżno. I tak się nie ruszył, a demon uaktywnił. Oczy zalśniły na wpół zawadiacko, wpół morderczo. Końce grzywy i ogona zmieniły się jakby w mgiełkę. Sierść nabrała dodatkowego blasku, a i sylwetka znów nabrała delikatniejszych, ale wciąż mocnych kształtów. Zdążyłam tylko spojrzeć na Nera przepraszająco, gdy straciłam nad sobą kontrolę...
< Nero? :3 >
sobota, 11 kwietnia 2015
Nero "Moja historia"
Obudziłem się w dość dziwnym miejscu... Obok mnie leżała nieprzytomna Ronderu, bardzo poturbowana
- O nie... - szepnąłem
Szybko podniosłem się na równe kopyta i nawet nie zastanawiałem, co ja tutaj robię. Grzywa zasłaniała jej oczy, jednak spostrzegłem, że były one zamknięte. Furia... Pięć minut, tak mało, a szkód wyrządzi wiele. Nagle zorientowałem się, że ja też jak młody bóg nie wyglądam i że mam swoje rany, lecz skąd ten dziwny posmak na pysku!? Ale to nie istotne... Istotne jest to, aby pomóc Ronderu! Nero! Ty wielorybie! Gdzie twój honor?! Wezwałem kilka kruków, a one przyniosły mi mlecz, różę i ciernie. Te trzy składniki zmieliłem jednym hukiem kopyta, a pył zawarty w tej mieszaninie pofrunął na klacz ze względu na siłę uderzenia. W oka mgnieniu niektóre ślady zaczęły znikać, a Ronderu zaczęła się budzić
- Ugh... - jęknęła. Na ten znak odszedłem kilka metrów od niej i kątem oka zauważyłem, że otworzyła oczy, potem wpatrywałem się przed siebie - Nero? - ujrzała mnie. Jeszcze raz spojrzałem się na nią, tym razem w cztery oczy.
- Ronderu... Przepraszam Cię, ale ja... Ja tego nie kontroluję! - wykrztusiłem - Wiem, zraniłem Cię, dlatego nie pozwolę sobie skrzywdzić Cię jeszcze raz. Nie chciałem tego, gdy to przychodzi nie wiem co się ze mną dzieje... - w tym momencie walnął piorun i w ułamku sekundy rozpadało się - ... Muszę... Już iść... - ruszyłem dalej
- Nero, czekaj, zostań! - podbiegła do miejsca w którym stałem, lecz niestety - byłem już za daleko
Znalazłem schronienie w jaskini. Myślałem nad swoim życiem. Nad tym co zrobiłem... Trzeba było uciec... Z tego wszystkiego zacząłem recytować fragment poezji:
- Umrzeć - usnąć - i nic poza tym - i przyjąć, że śmierć uśmierza boleść serca i tysiące tych wstrząsów, które dostają się ciału w spadku natury. O tak, taki koniec byłby czymś upragnionym. Umrzeć - usnąć - Spać - i śnić może? Ha, tu się pojawia przeszkoda: jakie mogą nas nawiedzać sny w drzemce śmierci, gdy ścichnie za nami doczesny zamęt? Niepewni, wolimy wstrzymać tę chwilę. I z tych chwil urasta długie, potulnie przecierpiane życie"!
Gdy to recytowałem co chwila uderzałem w jakąś skałę, a kiedy skończyłem to "przedstawienie" zauważyłem, że Ronderu stoi tuż za mną
- N-nero? - nie poznawała mnie
- Ronderu? Co ty tutaj robisz? Mówiłem, nie chcę Cię skrzywdzić - odwróciłem się i zacząłem szybko oddychać - A z resztą...
- Słyszałam to
Zaniemówiłem
< Ronderu? :333 >
- O nie... - szepnąłem
Szybko podniosłem się na równe kopyta i nawet nie zastanawiałem, co ja tutaj robię. Grzywa zasłaniała jej oczy, jednak spostrzegłem, że były one zamknięte. Furia... Pięć minut, tak mało, a szkód wyrządzi wiele. Nagle zorientowałem się, że ja też jak młody bóg nie wyglądam i że mam swoje rany, lecz skąd ten dziwny posmak na pysku!? Ale to nie istotne... Istotne jest to, aby pomóc Ronderu! Nero! Ty wielorybie! Gdzie twój honor?! Wezwałem kilka kruków, a one przyniosły mi mlecz, różę i ciernie. Te trzy składniki zmieliłem jednym hukiem kopyta, a pył zawarty w tej mieszaninie pofrunął na klacz ze względu na siłę uderzenia. W oka mgnieniu niektóre ślady zaczęły znikać, a Ronderu zaczęła się budzić
- Ugh... - jęknęła. Na ten znak odszedłem kilka metrów od niej i kątem oka zauważyłem, że otworzyła oczy, potem wpatrywałem się przed siebie - Nero? - ujrzała mnie. Jeszcze raz spojrzałem się na nią, tym razem w cztery oczy.
- Ronderu... Przepraszam Cię, ale ja... Ja tego nie kontroluję! - wykrztusiłem - Wiem, zraniłem Cię, dlatego nie pozwolę sobie skrzywdzić Cię jeszcze raz. Nie chciałem tego, gdy to przychodzi nie wiem co się ze mną dzieje... - w tym momencie walnął piorun i w ułamku sekundy rozpadało się - ... Muszę... Już iść... - ruszyłem dalej
- Nero, czekaj, zostań! - podbiegła do miejsca w którym stałem, lecz niestety - byłem już za daleko
Znalazłem schronienie w jaskini. Myślałem nad swoim życiem. Nad tym co zrobiłem... Trzeba było uciec... Z tego wszystkiego zacząłem recytować fragment poezji:
- Umrzeć - usnąć - i nic poza tym - i przyjąć, że śmierć uśmierza boleść serca i tysiące tych wstrząsów, które dostają się ciału w spadku natury. O tak, taki koniec byłby czymś upragnionym. Umrzeć - usnąć - Spać - i śnić może? Ha, tu się pojawia przeszkoda: jakie mogą nas nawiedzać sny w drzemce śmierci, gdy ścichnie za nami doczesny zamęt? Niepewni, wolimy wstrzymać tę chwilę. I z tych chwil urasta długie, potulnie przecierpiane życie"!
Gdy to recytowałem co chwila uderzałem w jakąś skałę, a kiedy skończyłem to "przedstawienie" zauważyłem, że Ronderu stoi tuż za mną
- N-nero? - nie poznawała mnie
- Ronderu? Co ty tutaj robisz? Mówiłem, nie chcę Cię skrzywdzić - odwróciłem się i zacząłem szybko oddychać - A z resztą...
- Słyszałam to
Zaniemówiłem
< Ronderu? :333 >
wtorek, 7 kwietnia 2015
Roka "Pragnieniami zmienić świat"
- Jestem Roka - przedstawiłem się. Otoczyłem ciało zmarłego konia - Kto mu to zrobił ?-zapytałem
- Jakiś czarny ogier... - powiedziała. W mojej głowie ułożył się pierwowzór wydarzeń, jakie mogły tu zajść. Pomyślałem, że zabójcą może być Nero
- Wiesz.... Jest tutaj czarny ogier - powiedziałem. Popatrzyła na mnie obolałym wzrokiem - Ale teraz musisz ochłonąć - dodałem po chwili. Klacz wstała. Wykopałem dół i tam włożyłem ciało zmarłego. Poprowadziłem Columbianę do mojej jaskini. Podałem jej napar z ziół na uspokojenie. Byłem trochę zmieszany całą tą sytuacją, ale cieszyłem się, że mogłem pomóc. Myślałem też nad Nerem, że to on być może był zabójcą. W sumie nie wierzyłem w to, ale nic nie wiadomo. Postanowiłem pokazać go klaczy, może go rozpozna. Columbiana siedziała wpatrując się w moją jaskinię. Nagle zauważyła naszyjnik Mariki. Miałem nadzieję, że o niego nie zapyta. Na szczęście szybko spuściła wzrok
- Może przedstawię cię reszcie stada. Jakby co, to kryj się za mną - powiedziałem z przestrogą. Bałem się, że spotka zabójcę swojego "chłopaka"...
< Columbiana? >
- Jakiś czarny ogier... - powiedziała. W mojej głowie ułożył się pierwowzór wydarzeń, jakie mogły tu zajść. Pomyślałem, że zabójcą może być Nero
- Wiesz.... Jest tutaj czarny ogier - powiedziałem. Popatrzyła na mnie obolałym wzrokiem - Ale teraz musisz ochłonąć - dodałem po chwili. Klacz wstała. Wykopałem dół i tam włożyłem ciało zmarłego. Poprowadziłem Columbianę do mojej jaskini. Podałem jej napar z ziół na uspokojenie. Byłem trochę zmieszany całą tą sytuacją, ale cieszyłem się, że mogłem pomóc. Myślałem też nad Nerem, że to on być może był zabójcą. W sumie nie wierzyłem w to, ale nic nie wiadomo. Postanowiłem pokazać go klaczy, może go rozpozna. Columbiana siedziała wpatrując się w moją jaskinię. Nagle zauważyła naszyjnik Mariki. Miałem nadzieję, że o niego nie zapyta. Na szczęście szybko spuściła wzrok
- Może przedstawię cię reszcie stada. Jakby co, to kryj się za mną - powiedziałem z przestrogą. Bałem się, że spotka zabójcę swojego "chłopaka"...
< Columbiana? >
poniedziałek, 6 kwietnia 2015
Columbiana "Pragnieniami zmienić świat"
Moje życie było normalne aż do dnia odejścia z rodzinnego stada. Zaczęły nachodzić mnie duchy, które do mnie przemawiały. Początek był koszmarny, ale w końcu przyzwyczaiłam się do tego. Moje moce nabierały siły. Gdy pewnego razu leżałam nad jeziorem i myślałam gdzie mam dalej iść, usłyszałam szelest. Odwróciłam się i zobaczyłam czarnego ogiera, Demona
- Witaj kochanie... - powiedział. Wywróciłam oczami.
- Jak byś nie wiedział, nie chodzimy ze sobą już od kilku miesięcy - powiedziałam
- Oj przestań! Wiem, że dalej mnie kochasz...
- Tak, nadal Cię kocham, ale nie wiem dlaczego jesteś wredny.
- Dobra, nie ważne, ruszajmy - powiedział. Wstałam powoli i napiłam się jeszcze wody z jeziora. Podeszłam do Demona i spojrzałam na niego wyczekując.
- Chodźmy - powiedziałam. Uśmiechnął się do mnie i ruszył na zachód - Czemu tam? Myślałam, że ruszymy na północ...
- Mam dobre przeczucie - odpowiedział
- No tak, na twoim przeczuciu zawsze trafiało nam się szczęście - mówiąc to, ruszyłam za nim. Po trzech godzinach marszu zrobiliśmy sobie przerwę. Demon poszedł poszukać jakiegoś wodopoju, a ja skubałam lekko trawę. Nagle usłyszałam rżenie konia, które dobiegało... Ze strony gdzie poszedł Demon! Ruszyłam szybko w to miejsce, a tam ujrzałam Demona leżącego we krwi. Stał przy nim ogier, który krwawił. Spojrzał na mnie, i uciekł. Podeszłam do Demona, a ten powiedział ostatnimi siłami:
-Kocham Cię... - łzy leciały potokami, płakałam. Położyłam się obok Demona i położyłam pysk na jego brzuchu. Tę jego ostatnią noc spędziłam u jego boku. Rano usłyszałam, że ktoś do mnie podchodzi. Nie chciałam potrzeć kto to, więc dalej leżałam czekając... Nie wiem nawet na co? Może na cud...?
- Kim jesteś? - usłyszałam. Spojrzałam ostrożnie w górę i ujrzałam brązowego ogiera, pegaza
- Nazywam się, Columbiana - powiedziałam tylko
< Roka? >
- Witaj kochanie... - powiedział. Wywróciłam oczami.
- Jak byś nie wiedział, nie chodzimy ze sobą już od kilku miesięcy - powiedziałam
- Oj przestań! Wiem, że dalej mnie kochasz...
- Tak, nadal Cię kocham, ale nie wiem dlaczego jesteś wredny.
- Dobra, nie ważne, ruszajmy - powiedział. Wstałam powoli i napiłam się jeszcze wody z jeziora. Podeszłam do Demona i spojrzałam na niego wyczekując.
- Chodźmy - powiedziałam. Uśmiechnął się do mnie i ruszył na zachód - Czemu tam? Myślałam, że ruszymy na północ...
- Mam dobre przeczucie - odpowiedział
- No tak, na twoim przeczuciu zawsze trafiało nam się szczęście - mówiąc to, ruszyłam za nim. Po trzech godzinach marszu zrobiliśmy sobie przerwę. Demon poszedł poszukać jakiegoś wodopoju, a ja skubałam lekko trawę. Nagle usłyszałam rżenie konia, które dobiegało... Ze strony gdzie poszedł Demon! Ruszyłam szybko w to miejsce, a tam ujrzałam Demona leżącego we krwi. Stał przy nim ogier, który krwawił. Spojrzał na mnie, i uciekł. Podeszłam do Demona, a ten powiedział ostatnimi siłami:
-Kocham Cię... - łzy leciały potokami, płakałam. Położyłam się obok Demona i położyłam pysk na jego brzuchu. Tę jego ostatnią noc spędziłam u jego boku. Rano usłyszałam, że ktoś do mnie podchodzi. Nie chciałam potrzeć kto to, więc dalej leżałam czekając... Nie wiem nawet na co? Może na cud...?
- Kim jesteś? - usłyszałam. Spojrzałam ostrożnie w górę i ujrzałam brązowego ogiera, pegaza
- Nazywam się, Columbiana - powiedziałam tylko
< Roka? >
niedziela, 5 kwietnia 2015
Ronderu "Moja historia"
Zdążył jedynie krzyknąć, gdy na mnie zaszarżował. Dzięki mojemu refleksowi zdążyłam wykonać efektowny unik. Nagle poczułam, że również zaczynam tracić nad sobą kontrolę - oczy zabłyszczały złotem, grzywa i ogon zaczęły jakby powiewać na wietrze i wyglądały jak mgła. Niby niewiele, ale wyglądałam zupełnie inaczej. Zdecydowanie bardziej mrocznie i bardziej zalotnie. Nero znów chciał mnie zaatakować, lecz odsunęłam się w prawo i dodatkowo go kopnęłam, że się potknął i prawie poleciał na pysk. Otrząsnął się i znów zaszarżował. Tym razem trochę zbyt wolno się cofnęłam, i "przejechał" mi rogiem po dolnych partiach pyska
- Skaleczyłeś mnie... Nie mogę pozostać ci dłużna! - syknęłam i tym razem ja zaatakowałam. Znaczy się, nie do końca. Przeskoczyłam nad nim, przy okazji szarpiąc go za grzywę, tak, że musiał bardzo wygiąć szyję do tyłu. Mogłam go wtedy łatwo zabić, ale jak widać, on lubi się pastwić nad ofiarami. Wkurzyłam go tym, ale na moim pysku zagościł jedynie sarkastyczny uśmiech. Zauważyłam - znaczy się, nie wiem czy ja, czy raczej demon - że w tym stanie niezbyt zwraca uwagę na swoje ruchy, byleby zaatakować. Pod tym względem mój był lepszy - właśnie gdy musiał walczyć, przywiązywał dużą wagę do finezji i dokładności. Najwyraźniej to zależało od "typu", ale cóż, nieważne. Znów zaszarżował, tym razem szybciej i mocniej. Wtedy stało się coś dziwnego - już miał mnie trafić, gdy wyparowałam i znalazłam się za nim. I tak kilka razy: atakował, ja znikałam i pojawiałam się zanim. W końcu chyba zakręciło mu się w głowie, bo zwolnił tępa. Wtedy pojawiłam się tuż przed nim. Podeszłam do niego i delikatnie pocałowałam. Chyba mu się spodobało. Spróbowałam mocniej. Wtedy wiedziałam, że następny wpadł w moją "sieć" - w jednej sekundzie go odkopnęłam, a on jak wrak runął na trawę. Ale nic poważnego mu się nie stało, był tylko wyczerpany. Stanęłam nad nim. Rozsunęłam przednie nogi tak, że nasze szyje były prawie obok siebie. Patrzyłam na niego zwycięskim wzrokiem, moja krew ciekła z rany na pysku wprost na jego chrapy, a sarkastyczny uśmiech wciąż gościł na pysku.
- I co, skarbie? Masz dość? - zapytałam drwiąco. "Mój" głos był przepełniony prowokacją i namiętnością
< Nero? :3 >
- Skaleczyłeś mnie... Nie mogę pozostać ci dłużna! - syknęłam i tym razem ja zaatakowałam. Znaczy się, nie do końca. Przeskoczyłam nad nim, przy okazji szarpiąc go za grzywę, tak, że musiał bardzo wygiąć szyję do tyłu. Mogłam go wtedy łatwo zabić, ale jak widać, on lubi się pastwić nad ofiarami. Wkurzyłam go tym, ale na moim pysku zagościł jedynie sarkastyczny uśmiech. Zauważyłam - znaczy się, nie wiem czy ja, czy raczej demon - że w tym stanie niezbyt zwraca uwagę na swoje ruchy, byleby zaatakować. Pod tym względem mój był lepszy - właśnie gdy musiał walczyć, przywiązywał dużą wagę do finezji i dokładności. Najwyraźniej to zależało od "typu", ale cóż, nieważne. Znów zaszarżował, tym razem szybciej i mocniej. Wtedy stało się coś dziwnego - już miał mnie trafić, gdy wyparowałam i znalazłam się za nim. I tak kilka razy: atakował, ja znikałam i pojawiałam się zanim. W końcu chyba zakręciło mu się w głowie, bo zwolnił tępa. Wtedy pojawiłam się tuż przed nim. Podeszłam do niego i delikatnie pocałowałam. Chyba mu się spodobało. Spróbowałam mocniej. Wtedy wiedziałam, że następny wpadł w moją "sieć" - w jednej sekundzie go odkopnęłam, a on jak wrak runął na trawę. Ale nic poważnego mu się nie stało, był tylko wyczerpany. Stanęłam nad nim. Rozsunęłam przednie nogi tak, że nasze szyje były prawie obok siebie. Patrzyłam na niego zwycięskim wzrokiem, moja krew ciekła z rany na pysku wprost na jego chrapy, a sarkastyczny uśmiech wciąż gościł na pysku.
- I co, skarbie? Masz dość? - zapytałam drwiąco. "Mój" głos był przepełniony prowokacją i namiętnością
< Nero? :3 >
sobota, 4 kwietnia 2015
Nero "Moja historia"
- Co ty odstawiasz?! - miała tego dosyć
- Pegazy... - westchnąłem
- Co? - nie wiedziała jak zareagować
Dramatycznie zawróciłem, odszedłem kilka kroków i spojrzałem się na Ronderu
- Znasz legendę o dwóch jednorożcach, tych od których to pochodzi? - Klacz spojrzała się na mnie jak na idiotę
- Nie? Cóż... może kiedyś Ci ją opowiem... i może nawet na tamtym świecie, bo to by było złamanie kodeksu - dumnie wyprostowałem się i uniosłem prawe przednie kopytko. Ronderu jedynie parsknęła, a wzrokiem powędrowała daleko do góry
- Jedynie mogę Ci powiedzieć, że to spojrzenie to wyraz szacunku
- Ta odległość też?
- Tak. Ta odległość też. Jednak lepsze to niż wyraz szacunku jaki pozostał na moim boku - roześmiałem się
- To była obrona!
- Woah! To jak tak wygląda obrona, to jak wygląda atak? - ironicznie spytałem wciąż śmiejąc się
- Wiesz co? Zaraz się dowiesz jak wygląda atak! Mogłam Cię w ogóle nie uleczać... - zdenerwowała się i pobiegła
- Ronderu, czekaj! - próbowałem ją powstrzymać, chociaż zbędne były tutaj moje krzyki, aż żałowałem tego, co zrobiłem. Pobiegłem za nią. W pewnym momencie gdy klacz czuła się bezpieczna ze świadomością, że jest sama, używając teleportacji pojawiłem się za nią
- Czego tu...? - odwróciła się
Mowę odjął jej widok mnie z kwiatami w pysku. Położyłem je przed nią i powiedziałem:
- Przepraszam, że Cię zraniłem... - zwiesiłem łeb. Przypomniało mi się, jaką bestię w sobie ukrywam. Jak niebezpieczny i dziki jestem, oraz ile szkód już wyrządziłem. Zacząłem odchodzić.
- Nero, stój!
Odwróciłem się
- Nie chcę tych kwiatów - kopnęła je daleko, a gdy to widziałem coś mnie zabolało... Tylko co? Przecież serce me umarło jak byłem mały, prawdopodobnie było to gardło i tak oto demon okazał skruchę i słabość. Tylko czemu? Przeszłość i tylko przeszłość, wina przeszłości, bardzo smutnej przeszłości. To mnie bardzo zabolało, nagle przypomniałem sobie o... rodzinie. Smutnie spojrzałem się w lewo, trochę w dół i nagle... Moje ślepia, róg płonęły w mroku, zarówno jak i kopyta.
- N-nero...? - wystraszyła się
- Ronderu, uciekaj... - to były moje ostatnie słowa zanim straciłem kontrolę
< Ronderu? >
- Pegazy... - westchnąłem
- Co? - nie wiedziała jak zareagować
Dramatycznie zawróciłem, odszedłem kilka kroków i spojrzałem się na Ronderu
- Znasz legendę o dwóch jednorożcach, tych od których to pochodzi? - Klacz spojrzała się na mnie jak na idiotę
- Nie? Cóż... może kiedyś Ci ją opowiem... i może nawet na tamtym świecie, bo to by było złamanie kodeksu - dumnie wyprostowałem się i uniosłem prawe przednie kopytko. Ronderu jedynie parsknęła, a wzrokiem powędrowała daleko do góry
- Jedynie mogę Ci powiedzieć, że to spojrzenie to wyraz szacunku
- Ta odległość też?
- Tak. Ta odległość też. Jednak lepsze to niż wyraz szacunku jaki pozostał na moim boku - roześmiałem się
- To była obrona!
- Woah! To jak tak wygląda obrona, to jak wygląda atak? - ironicznie spytałem wciąż śmiejąc się
- Wiesz co? Zaraz się dowiesz jak wygląda atak! Mogłam Cię w ogóle nie uleczać... - zdenerwowała się i pobiegła
- Ronderu, czekaj! - próbowałem ją powstrzymać, chociaż zbędne były tutaj moje krzyki, aż żałowałem tego, co zrobiłem. Pobiegłem za nią. W pewnym momencie gdy klacz czuła się bezpieczna ze świadomością, że jest sama, używając teleportacji pojawiłem się za nią
- Czego tu...? - odwróciła się
Mowę odjął jej widok mnie z kwiatami w pysku. Położyłem je przed nią i powiedziałem:
- Przepraszam, że Cię zraniłem... - zwiesiłem łeb. Przypomniało mi się, jaką bestię w sobie ukrywam. Jak niebezpieczny i dziki jestem, oraz ile szkód już wyrządziłem. Zacząłem odchodzić.
- Nero, stój!
Odwróciłem się
- Nie chcę tych kwiatów - kopnęła je daleko, a gdy to widziałem coś mnie zabolało... Tylko co? Przecież serce me umarło jak byłem mały, prawdopodobnie było to gardło i tak oto demon okazał skruchę i słabość. Tylko czemu? Przeszłość i tylko przeszłość, wina przeszłości, bardzo smutnej przeszłości. To mnie bardzo zabolało, nagle przypomniałem sobie o... rodzinie. Smutnie spojrzałem się w lewo, trochę w dół i nagle... Moje ślepia, róg płonęły w mroku, zarówno jak i kopyta.
- N-nero...? - wystraszyła się
- Ronderu, uciekaj... - to były moje ostatnie słowa zanim straciłem kontrolę
< Ronderu? >
czwartek, 2 kwietnia 2015
Ronderu "Moja historia"
Na sztywnych nogach do niego podeszłam. Nie ufałam mu, ale w końcu powinnam być fair za domniemaną "obronę". Gdy byłam przy nim, zamknęłam oczy i po chwili moje pole lecznicze zaczęło działać. Rany na boku powoli się goiły, ale żeby nie było tak miło, u niego także - jak u Roki - pozwoliłam na to, aby blizny zostały. Nero podniósł głowę, zdziwiony spojrzał na bok i wstał. Patrzył na mnie, a ja na niego. Oboje nie okazywaliśmy po sobie żadnych uczuć. Cisza trwała, póki nie spróbował postawić kroku bliżej mnie. Wtedy automatycznie się cofnęłam, położyłam uszy po sobie a moje oczy zalśniły. Widząc moją reakcję, zwiesił głowę i również się cofnął. Po chwili niespodziewanie zapytał
- Obawiasz się mnie...? - było to na wpół stwierdzenie, wpół pytanie. Och, skąd wie jak mnie zdenerwować...
- Jasne, ale chyba w twoich snach - syknęłam, wyprostowałam się i zrobiłam kilka kroków w jego stronę. Ale wciąż na sztywnych nogach, i chyba to zauważył. Zamglonym wzrokiem spojrzał w bok, a następnie głęboko w moje oczy. Prawdopodobnie dostrzegł cień zaniepokojenia, ale i tak niebezpiecznie się do mnie zbliżył. Wydawało mi się, że chciał mnie pocałować, ale nie pozwoliłam mu na to. Nie mogłam. To byłoby zbyt ryzykowne - z jednej strony zbyt się obawiałam, a z drugiej mogłam być zbyt zachłanna. Zdecydowanie zbyt zachłanna... Odsunęłam się od niego, skierowałam łeb w prawą stronę i delikatnie ukryłam swój wzrok w grzywie. Znów chciał się do mnie zbliżyć, ale tym razem zareagowałam szybciej - cofnęłam się, "przysiadłam" na zadzie i ostrzegawczo zamachnęłam się przednimi nogami, jakbym miała zaszarżować. To nie były żarty, i Nero dobrze to wiedział. Chciałam jak najszybciej odejść, ale nie mogłam. Coś mi nie pozwalało. Z jednej strony miałam swoje podejrzenia, bo de facto... Ale przecież nigdy wcześniej tak nie reagował... Przez chwilę mojej nieuwagi zapomniałam o towarzystwie ogiera. Gdy sobie o tym przypomniałam, delikatnie, ale szybko podniosłam łeb. Nie spostrzegłam, że znów się do mnie zbliżył...
< Nero...? >
- Obawiasz się mnie...? - było to na wpół stwierdzenie, wpół pytanie. Och, skąd wie jak mnie zdenerwować...
- Jasne, ale chyba w twoich snach - syknęłam, wyprostowałam się i zrobiłam kilka kroków w jego stronę. Ale wciąż na sztywnych nogach, i chyba to zauważył. Zamglonym wzrokiem spojrzał w bok, a następnie głęboko w moje oczy. Prawdopodobnie dostrzegł cień zaniepokojenia, ale i tak niebezpiecznie się do mnie zbliżył. Wydawało mi się, że chciał mnie pocałować, ale nie pozwoliłam mu na to. Nie mogłam. To byłoby zbyt ryzykowne - z jednej strony zbyt się obawiałam, a z drugiej mogłam być zbyt zachłanna. Zdecydowanie zbyt zachłanna... Odsunęłam się od niego, skierowałam łeb w prawą stronę i delikatnie ukryłam swój wzrok w grzywie. Znów chciał się do mnie zbliżyć, ale tym razem zareagowałam szybciej - cofnęłam się, "przysiadłam" na zadzie i ostrzegawczo zamachnęłam się przednimi nogami, jakbym miała zaszarżować. To nie były żarty, i Nero dobrze to wiedział. Chciałam jak najszybciej odejść, ale nie mogłam. Coś mi nie pozwalało. Z jednej strony miałam swoje podejrzenia, bo de facto... Ale przecież nigdy wcześniej tak nie reagował... Przez chwilę mojej nieuwagi zapomniałam o towarzystwie ogiera. Gdy sobie o tym przypomniałam, delikatnie, ale szybko podniosłam łeb. Nie spostrzegłam, że znów się do mnie zbliżył...
< Nero...? >
Nero "Moja historia"
Obserwowałem jak klacz odchodzi, byłem szczęściarzem, że przeżyłem!
W pewnym momencie dostrzegłem jakąś postać, która biegła w jej kierunku. Postanowiłem obronić samicę, więc rzuciłem się na tajemniczego nieproszonego gościa, lecz zamiast tego... On zrobił unik, a ja przycisnąłem do drzewa Ronderu...
- Puszczaj mnie!!! - ryknęła i odepchnęła mnie
Wykorzystując chwilę mej nieuwagi cisnęła we mnie mieczami. Na szczęście wykonałem unik, ale jednak na moim lewym boku spłynęła czarna krew. I... i tyle ją widziałem. Zwiesiwszy łeb wskoczyłem na gałąź i leżałem tak całą noc. Zgadza się, nie spałem, myślałem o Ronderu. O tym co ja jej powiem, oraz o tym, gdzie się udać dalej... Może na północ? Nie dość, że myśli nie dawały mi zasnąć, to jeszcze ból szczypał, piekł i drapał. W pewnym momencie ustał, lecz myśli nie, wręcz przeciwnie - jedno umiera, drugie zyskuje. Coraz bardziej zacząłem myśleć o klaczy. Na szczęście to nie pierwszy raz, chyba trzeci... Może czwarty... No dobra, około szósty! Koniec końcem usnąłem o godzinie 4 rano, a zbudziłem się o 6, a dalej spać mi się już nie chciało. Rozejrzałem się dookoła i zauważyłem wyjście z tego labiryntu drzew! Cwałem pokonałem wyznaczoną trasę i znalazłem się... Dobre pytanie. W każdym bądź razie była tam trawa, więc poskubałem jej trochę i ruszyłem dalej. Wędrowałem dwie godziny, gdy nagle moim oczom ukazała się... Ronderu. Wpatrzony jak w obrazek podziwiałem uroki klaczy, wyglądała tak pięknie w słońcu... Nieważne. Rzekomo zrodziła się we mnie odwaga, aby podejść bliżej, więc zwiesiłem łeb i kontynuowałem moją podróż jakby nigdy nic. Kupiła to. W pewnym momencie mnie zauważyła
- Nero? - cichuteńko zapytała
- Ronderu? - podniosłem łeb
- Czego tutaj szukasz? - spytała ostrym tonem - I co to miało być?!
- Co? - nie załapałem, czy popełniłem jakąś gafę?
- Spójrz się na swój lewy bok - rzuciła
- Wiem - zwiesiłem łeb - Ale to nie tak! - podniosłem głowę i walnąłem przednim lewym kopytem o ziemię - Czy Ci to się podoba czy nie, obroniłem Cię! On pędził na Ciebie mając złe zamiary, a ja rzuciłem się na niego... Tylko, że on zrobił unik, a ja wpadłem na Ciebie. Chociaż jak tak teraz o tym opowiadam, powinienem dać mu się zabić! - ostrym tonem przedstawiłem całą sytuację
- Jaki znowu "on"? - spytała
- On, nie wiem kto to był, znaczy chyba "on", jednak to tylko szczegół. Nie znam Cię, a stanąłem w Twojej obronie i w ramach podziękowania o-o-otrzymałem... Aaaah! - upadłem
- Co się stało?! - z lekka przeraziła się
- To nic.. - zacisnąłem zęby i zamknąłem oczy, aby ból szybciej przeminął
< Ronderu? ;3 >
W pewnym momencie dostrzegłem jakąś postać, która biegła w jej kierunku. Postanowiłem obronić samicę, więc rzuciłem się na tajemniczego nieproszonego gościa, lecz zamiast tego... On zrobił unik, a ja przycisnąłem do drzewa Ronderu...
- Puszczaj mnie!!! - ryknęła i odepchnęła mnie
Wykorzystując chwilę mej nieuwagi cisnęła we mnie mieczami. Na szczęście wykonałem unik, ale jednak na moim lewym boku spłynęła czarna krew. I... i tyle ją widziałem. Zwiesiwszy łeb wskoczyłem na gałąź i leżałem tak całą noc. Zgadza się, nie spałem, myślałem o Ronderu. O tym co ja jej powiem, oraz o tym, gdzie się udać dalej... Może na północ? Nie dość, że myśli nie dawały mi zasnąć, to jeszcze ból szczypał, piekł i drapał. W pewnym momencie ustał, lecz myśli nie, wręcz przeciwnie - jedno umiera, drugie zyskuje. Coraz bardziej zacząłem myśleć o klaczy. Na szczęście to nie pierwszy raz, chyba trzeci... Może czwarty... No dobra, około szósty! Koniec końcem usnąłem o godzinie 4 rano, a zbudziłem się o 6, a dalej spać mi się już nie chciało. Rozejrzałem się dookoła i zauważyłem wyjście z tego labiryntu drzew! Cwałem pokonałem wyznaczoną trasę i znalazłem się... Dobre pytanie. W każdym bądź razie była tam trawa, więc poskubałem jej trochę i ruszyłem dalej. Wędrowałem dwie godziny, gdy nagle moim oczom ukazała się... Ronderu. Wpatrzony jak w obrazek podziwiałem uroki klaczy, wyglądała tak pięknie w słońcu... Nieważne. Rzekomo zrodziła się we mnie odwaga, aby podejść bliżej, więc zwiesiłem łeb i kontynuowałem moją podróż jakby nigdy nic. Kupiła to. W pewnym momencie mnie zauważyła
- Nero? - cichuteńko zapytała
- Ronderu? - podniosłem łeb
- Czego tutaj szukasz? - spytała ostrym tonem - I co to miało być?!
- Co? - nie załapałem, czy popełniłem jakąś gafę?
- Spójrz się na swój lewy bok - rzuciła
- Wiem - zwiesiłem łeb - Ale to nie tak! - podniosłem głowę i walnąłem przednim lewym kopytem o ziemię - Czy Ci to się podoba czy nie, obroniłem Cię! On pędził na Ciebie mając złe zamiary, a ja rzuciłem się na niego... Tylko, że on zrobił unik, a ja wpadłem na Ciebie. Chociaż jak tak teraz o tym opowiadam, powinienem dać mu się zabić! - ostrym tonem przedstawiłem całą sytuację
- Jaki znowu "on"? - spytała
- On, nie wiem kto to był, znaczy chyba "on", jednak to tylko szczegół. Nie znam Cię, a stanąłem w Twojej obronie i w ramach podziękowania o-o-otrzymałem... Aaaah! - upadłem
- Co się stało?! - z lekka przeraziła się
- To nic.. - zacisnąłem zęby i zamknąłem oczy, aby ból szybciej przeminął
< Ronderu? ;3 >
niedziela, 29 marca 2015
Ronderu "Moja historia"
- Jeśli chcesz... - mruknęłam. Było mi to obojętne. Szybko się podniosłam, prychnęłam i odwróciłam się w swoim kierunku. Miecze umieściłam w ich miejscach, poprawiłam chustę i z zamiarem odejścia, ruszyłam z miejsca bez słowa. Czułam na sobie wzrok Nera, lecz nie odwracałam się, pomimo mojego niepokoju. Starałam stawiać się pewne kroki, ale co z tego wyszło - nie wiem. Chciałam jedynie odejść jak najszybciej, ale ciało pozwalało tylko na stęp. Oddalałam się w gąszcz, ale wiedziałam, że Nero się nie ruszał, i wciąż wodził za mną wzrokiem. Czułam się, jakby wciąż był blisko. Byłam już w ciemnym gąszczu, gdy usłyszałam za sobą stukot kopyt. Czarna, końska postać znalazła się obok mnie, i mocno przycisnęła do drzewa.
- Puszczaj mnie!!! - ryknęłam, że wszystkie ptaki z okolicy się poderwały. Moje oczy były nadzwyczaj dzikie, białka błyskały nawet w takim mroku, a oddech zdecydowanie przyspieszył. Nabrałam siły i pospiesznie odepchnęłam od siebie ogiera. Zachwiał się, a ja pospiesznie wzleciałam w powietrze. Na chyba bezpiecznej wysokości, cisnęłam mieczami w konia. Zrobił unik, ale zdążyły przeszyć mu skórę na lewym boku. Przywołałam je do siebie, i odleciałam jak najdalej. W mojej jaskini straciłam siły jeszcze w powietrzu, i z hukiem runęłam na ziemię. Leżałam jak martwa, ale po chwili zasnęłam...
Rano nadal nie mogłam myśleć. Wstąpiły we mnie nowe siły, ale psychicznie nadal byłam słaba. Nie mogłam się tak pokazać. Podeszłam do krawędzi mojej Podniebnej Wyspy i spoglądając niemo w dal, rozmyślałam - "Kto kol wiek to był, dałam sobie z nim radę. Następnym razem dam również. Jestem niepokonana, wiem o tym, ale się obawiam. Czego, skoro nic mi nie zrobi?! Nie mam zamiaru tchórzyć, o nie!". To mnie wspomogło. Uspokoiłam się i postanowiłam wrócić na ziemię.
Po chwili znalazłam się już na pobliskiej łące. Delikatnie się schyliłam, i zaczęłam skubać trawę. Słońce ogrzewało mi grzbiet, małe ptaki świergotały, a wiatr szumiał w liściach drzew. Moja gniada, jednolita sierść lśniła, a grzywa falowała. Po chwili spokoju, odczułam czyjąś obecność. Podniosłam głowę, i ujrzałam podążającego tu Nera. Gdy podszedł bliżej, moje oczy zabłysnęły dziko, zaczęłam ciężko oddychać i lekko się cofnęłam, zachowując dystans - na jego lewym boku gościły dwie rysy, ewidentnie zadane mieczami...
< Nero? >
- Puszczaj mnie!!! - ryknęłam, że wszystkie ptaki z okolicy się poderwały. Moje oczy były nadzwyczaj dzikie, białka błyskały nawet w takim mroku, a oddech zdecydowanie przyspieszył. Nabrałam siły i pospiesznie odepchnęłam od siebie ogiera. Zachwiał się, a ja pospiesznie wzleciałam w powietrze. Na chyba bezpiecznej wysokości, cisnęłam mieczami w konia. Zrobił unik, ale zdążyły przeszyć mu skórę na lewym boku. Przywołałam je do siebie, i odleciałam jak najdalej. W mojej jaskini straciłam siły jeszcze w powietrzu, i z hukiem runęłam na ziemię. Leżałam jak martwa, ale po chwili zasnęłam...
Rano nadal nie mogłam myśleć. Wstąpiły we mnie nowe siły, ale psychicznie nadal byłam słaba. Nie mogłam się tak pokazać. Podeszłam do krawędzi mojej Podniebnej Wyspy i spoglądając niemo w dal, rozmyślałam - "Kto kol wiek to był, dałam sobie z nim radę. Następnym razem dam również. Jestem niepokonana, wiem o tym, ale się obawiam. Czego, skoro nic mi nie zrobi?! Nie mam zamiaru tchórzyć, o nie!". To mnie wspomogło. Uspokoiłam się i postanowiłam wrócić na ziemię.
Po chwili znalazłam się już na pobliskiej łące. Delikatnie się schyliłam, i zaczęłam skubać trawę. Słońce ogrzewało mi grzbiet, małe ptaki świergotały, a wiatr szumiał w liściach drzew. Moja gniada, jednolita sierść lśniła, a grzywa falowała. Po chwili spokoju, odczułam czyjąś obecność. Podniosłam głowę, i ujrzałam podążającego tu Nera. Gdy podszedł bliżej, moje oczy zabłysnęły dziko, zaczęłam ciężko oddychać i lekko się cofnęłam, zachowując dystans - na jego lewym boku gościły dwie rysy, ewidentnie zadane mieczami...
< Nero? >
Nero "Moja historia"
- Ronderu... Skądś kojarzę to imię...
- O czym mówisz? - zdziwiła się
- A, już nie ważne - machnąłem ogonem. Przez chwilę milczeliśmy.
- Jesteś przywódczynią jakiegoś stada? - nagle wyskoczyłem z tym pytaniem
- Tak jakby... - mruknęła
- Wiem, że i tak nie mam do tego prawa, aby tutaj przespać jedną noc, aczkolwiek uprzejmie się pytam, czy mógłbym przenocować tą jedną noc? Proszę...
- Em... Ych... No-no wiesz, ja... - nie mogła się wysłowić
- Świetnie! Dziękuję! - krzyknąłem uradowany. W jednej chwili przeteleportowałem się z ziemi na gałąź drzewa, a w tym samym czasie wszystkie kruki odleciały, z wyjątkiem jednego, jeden z nich został. Mrok rozbłysnął przed pyskiem Ronderu, a czarne smugi trochę ją wystraszyły.
- Zadowolony? - spojrzała się na mnie gniewnym wzrokiem
- No co? Wolisz Teleport Ciemności, czy...
- Nic nie wolę - prychnęła
- Ach, Ronderu... - westchnąłem
- Nie waż się do mnie tak zwr... - urwała, bowiem gdy zeskoczyłem z drzewa, nasze pyski znajdowały się kilka centymetrów od siebie tak, że ja mogłem poczuć jej oddech, a ona mój. Tak, że mogłem usłyszeć jak jej serce bije.
- Czemu twoje serce...? - w tej niezręcznej sytuacji nie wiadomo czemu złagodniała
- Bo jest na wpół żywe, trochę tak jakbym go nie miał
- A jednak! Uczucia masz!
- Naturalnie! - szarmancki uśmiech zawitał na mojej twarzy. Klacz obudziła się i cofnęła się kilka kroków w tył
- Spokojnie, przecież nie mam złych zamiarów, jak na razie - wróciłem do pokerowej twarzy
- Nie, to nie o to chodzi...
- A o co? - dopytywałem. Samica spojrzała się na mnie wzrokiem "daj mi spokój, ta rozmowa mnie nudzi"
- Przepraszam - spojrzałem się w ziemię. Nie odpowiedziała mi.
- Przepraszam - powtórzyłem. Cisza. W tej chwili zauważyłem, że Ronderu jest trochę znudzona - Wybacz, że nie jestem tym, kim chciałabyś żebym był. Wybacz mi, że jestem, jak ty to powiedziałaś, Karusem? Dobrze mówię?
- Nie Nero, to nie o to chodzi... - powiedziała do mnie po imieniu! Jest postęp!
- Ale... - próbowałem coś powiedzieć
- Ćśśś! - uciszyła mnie, a po chwili dodała - Biegnij!
Pobiegłem daleko, lecz po chwili zorientowałem się, że Ronderu tam została z dwoma wyjętymi mieczami. Po chwili zza krzaków wyskoczyła bestia. Obserwowałem ich walkę, bo nie wiedziałem czy pomóc, czy nie. Wahałem się do czasu, gdy bestia rzuciła Ronderu o drzewo. Wtedy zacząłem biec naprzeciw potworowi i używając jedynie mojego rogu zadawałem kolejne ciosy bestii. Po kilku minutach stwór prawie zdychał, ale dałem mu uciec. Zbyt bardzo przypominał mi o bezlitosnej przeszłości. Koniec z końcem podszedłem prawie cały we krwi potwora do Ronderu, akurat wtedy się ocknęła.
- Wszystko dobrze?
- Tak... - odparła bez namysłu
- To jak tak to dobrze, więc czy będę mógł przenocować tutaj na jedną noc?
< Ronderu? >
- O czym mówisz? - zdziwiła się
- A, już nie ważne - machnąłem ogonem. Przez chwilę milczeliśmy.
- Jesteś przywódczynią jakiegoś stada? - nagle wyskoczyłem z tym pytaniem
- Tak jakby... - mruknęła
- Wiem, że i tak nie mam do tego prawa, aby tutaj przespać jedną noc, aczkolwiek uprzejmie się pytam, czy mógłbym przenocować tą jedną noc? Proszę...
- Em... Ych... No-no wiesz, ja... - nie mogła się wysłowić
- Świetnie! Dziękuję! - krzyknąłem uradowany. W jednej chwili przeteleportowałem się z ziemi na gałąź drzewa, a w tym samym czasie wszystkie kruki odleciały, z wyjątkiem jednego, jeden z nich został. Mrok rozbłysnął przed pyskiem Ronderu, a czarne smugi trochę ją wystraszyły.
- Zadowolony? - spojrzała się na mnie gniewnym wzrokiem
- No co? Wolisz Teleport Ciemności, czy...
- Nic nie wolę - prychnęła
- Ach, Ronderu... - westchnąłem
- Nie waż się do mnie tak zwr... - urwała, bowiem gdy zeskoczyłem z drzewa, nasze pyski znajdowały się kilka centymetrów od siebie tak, że ja mogłem poczuć jej oddech, a ona mój. Tak, że mogłem usłyszeć jak jej serce bije.
- Czemu twoje serce...? - w tej niezręcznej sytuacji nie wiadomo czemu złagodniała
- Bo jest na wpół żywe, trochę tak jakbym go nie miał
- A jednak! Uczucia masz!
- Naturalnie! - szarmancki uśmiech zawitał na mojej twarzy. Klacz obudziła się i cofnęła się kilka kroków w tył
- Spokojnie, przecież nie mam złych zamiarów, jak na razie - wróciłem do pokerowej twarzy
- Nie, to nie o to chodzi...
- A o co? - dopytywałem. Samica spojrzała się na mnie wzrokiem "daj mi spokój, ta rozmowa mnie nudzi"
- Przepraszam - spojrzałem się w ziemię. Nie odpowiedziała mi.
- Przepraszam - powtórzyłem. Cisza. W tej chwili zauważyłem, że Ronderu jest trochę znudzona - Wybacz, że nie jestem tym, kim chciałabyś żebym był. Wybacz mi, że jestem, jak ty to powiedziałaś, Karusem? Dobrze mówię?
- Nie Nero, to nie o to chodzi... - powiedziała do mnie po imieniu! Jest postęp!
- Ale... - próbowałem coś powiedzieć
- Ćśśś! - uciszyła mnie, a po chwili dodała - Biegnij!
Pobiegłem daleko, lecz po chwili zorientowałem się, że Ronderu tam została z dwoma wyjętymi mieczami. Po chwili zza krzaków wyskoczyła bestia. Obserwowałem ich walkę, bo nie wiedziałem czy pomóc, czy nie. Wahałem się do czasu, gdy bestia rzuciła Ronderu o drzewo. Wtedy zacząłem biec naprzeciw potworowi i używając jedynie mojego rogu zadawałem kolejne ciosy bestii. Po kilku minutach stwór prawie zdychał, ale dałem mu uciec. Zbyt bardzo przypominał mi o bezlitosnej przeszłości. Koniec z końcem podszedłem prawie cały we krwi potwora do Ronderu, akurat wtedy się ocknęła.
- Wszystko dobrze?
- Tak... - odparła bez namysłu
- To jak tak to dobrze, więc czy będę mógł przenocować tutaj na jedną noc?
< Ronderu? >
niedziela, 22 marca 2015
Ronderu "Moja Historia"
- Jesteś w stanie mu jakoś pomóc...? - zapytałam oschle. Odwrócił się, podszedł ostrożnie, ale nic nie powiedział. Westchnęłam tylko i zamknęłam oczy. Po kilku sekundach je otworzyłam, i spojrzałam na Rokę. Zdrowiał z minuty na minutę. Moje lecznicze pole zadziałało, jak zwykle. Po chwili pomagałam mu już wstać, a Karus nadal się nie ruszał, tylko obserwował moje ruchy.
- Mógłbyś coś zrobić, a nie tylko się na mnie gapić, jak w obrazek! - syknęłam i spojrzałam na Rokę. Skinął delikatnie głową, więc ostrożnie od niego odeszłam i na sztywnych nogach podeszłam do ogiera, wyciągając jeden z mieczy i znów przymierzając się do przyłożenia go do jego szyi, która wciąż ociekała krwią - Twoje wytłumaczenia i oferty pomocy są tutaj zbędne, więc zdecyduj, czy się wyniesiesz, czy zrobisz coś porządniejszego!
Cofnął się trochę, ale nadal milczał. Moje oczy nie wyrażały nic, ale głos był ostry. Wolałam być ostrożniejsza w towarzystwie dwóch ogierów, nawet jeśli Roka był ranny. Wyprostowałam się, cofnęłam miecz, ale wciąż byłam w pełnej gotowości.
- Roka, wracaj do siebie. Poradzę sobie z nim... - powiedziałam twardo, ale w duszy czaił się niepokój, ale także i ulga - o jednego mniej. Odleciał on posłusznie. Teraz trochę odsunęłam się od Nera, ale na tyle, by nie mógł mi uciec.
- Teraz się odezwiesz? - spytałam. Odpowiada mi cisza. Ja także się nie odzywałam, tylko patrzyłam na niego "z góry". Żadne z nas się nie ruszało, nie mówiło. Ciszę przerywały jedynie dźwięki wydawane przez kruki Nera. W końcu odezwał się
- Ronderu... Skądś kojarzę to imię...
< Nero? Twoje miało być krótkie? :P >
- Mógłbyś coś zrobić, a nie tylko się na mnie gapić, jak w obrazek! - syknęłam i spojrzałam na Rokę. Skinął delikatnie głową, więc ostrożnie od niego odeszłam i na sztywnych nogach podeszłam do ogiera, wyciągając jeden z mieczy i znów przymierzając się do przyłożenia go do jego szyi, która wciąż ociekała krwią - Twoje wytłumaczenia i oferty pomocy są tutaj zbędne, więc zdecyduj, czy się wyniesiesz, czy zrobisz coś porządniejszego!
Cofnął się trochę, ale nadal milczał. Moje oczy nie wyrażały nic, ale głos był ostry. Wolałam być ostrożniejsza w towarzystwie dwóch ogierów, nawet jeśli Roka był ranny. Wyprostowałam się, cofnęłam miecz, ale wciąż byłam w pełnej gotowości.
- Roka, wracaj do siebie. Poradzę sobie z nim... - powiedziałam twardo, ale w duszy czaił się niepokój, ale także i ulga - o jednego mniej. Odleciał on posłusznie. Teraz trochę odsunęłam się od Nera, ale na tyle, by nie mógł mi uciec.
- Teraz się odezwiesz? - spytałam. Odpowiada mi cisza. Ja także się nie odzywałam, tylko patrzyłam na niego "z góry". Żadne z nas się nie ruszało, nie mówiło. Ciszę przerywały jedynie dźwięki wydawane przez kruki Nera. W końcu odezwał się
- Ronderu... Skądś kojarzę to imię...
< Nero? Twoje miało być krótkie? :P >
Nero "Moja Historia"
Była to zimna noc, w jednej chwili stępem poruszałem się przed siebie, a w drugiej zostałem upokarzająco obezwładniony przez klacz mniej więcej umaszczenia jednolitego, chyba tobiano, jednak nie jestem pewien. Wiem tylko tyle, że swoją posturą przekazywała mi, że to jej terytorium na które nie powinienem wkraczać, więc mam się jej słuchać. Jeszcze czego! Jestem istotą żywą, a nie marionetką, nie będzie mi robiła wody z mózgu! Jednak ma przewagę... Jest klaczą... a żeby jeszcze było tego mało to całą atmosferę popsuł jakiś brunatny pegaz, który wybiegł niewiadomo skąd. Jedna silna klacz i jeden mizerny ogier, nie wyglądał na silniejszego odemnie i taki nie był, mniej doświadczony, bo młodszy, więc nie zdziwcie się, że aż śmiać mi się chciało, jednak nie był to odpowiedni moment, gdyż nagle otrzymałem ostrzeżenie, które z łatwością zrozumiałem:
- Nie waż się wykonać jakiegokolwiek ruchu, bo odetnę Ci łeb! - syknęła z dzikością w oczach
Gdy tylko skończyła swą wypowiedź ten drugi stanął za mną tworząc niby "pułapkę" dla mnie. Jednak to dobrze, poczuli się bezpieczniej, więc klacz mi odpuściła wraz z tym przywołała miecze, spłynęła z nich moja krew, jednak nie była to typowa czerwona krew, moja była czarna. Ewidentnie domagała się wyjaśnień ode mnie i od... tego drugiego?
- Więc pewnie rządasz wyjaśnień? - zadając to ironiczne pytanie przywołałem jednego kruka, który z mojego polecenia przekazanego telepatycznie usiadł na jednej z gałęzi drzewa za klaczą.
- A myślisz, że co?! - warknęła
- Wpierw pozwól mi się przedstawić... Zwę się Nero, a ty?
- Próbujesz się wymigać? - krzywo się na mnie spojrzała - Nie potrzebujesz wiedzieć, a ja nie potrzebuję wiedzieć co tu robisz, bo zawsze mogę cię po prostu zabić, więc powiesz jak się tu znalazłeś czy wolisz drugą opcję?
- Ja? Próbować uciec od losu? - zaśmiałem się - Jak się tu znalazłem? Heh, powiedzmy, że stępowałem przed siebie gdy nagle z nieba mi się objawiłaś
- Teleportowałeś się? Masz jakieś magiczne zdolności, które Ci pomogły tutaj wkroczyć?
- Nie, chyba, że uznasz dar poruszania się za moc, w takim razie to tak, używałem mocy, aby znaleźć się tu.
- Sarkastyczny karus się znalazł... - ponuro mruknęła
- Sarkastyczny? Może nawet i się zgodzę, jednak to, że jestem maści karej nie oznacza, że masz mnie tak nazywać, grzeczniej proszę, kultury, zachowujesz się kompletnie jak dziecko...
Teraz ją dopiero zdenerwowałem, w jej oczach było widać gniew, a jej serce było przepełnione złością.
- Zabiję cię! - wrzasnęła rzucając się na mnie z dwoma ostrzami, jednak po to mam swój róg, aby wiedzieć co zrobić w takich sytuacjach, zatem użyłem jednej z moch mocy - teleportu ciemności. W jednej chwili w miejscu w którym stałem rozbłysnął mrok, który oślepił klacz, a mi umożliwił to, aby znaleźć się tuż za nią. Przez to całe zamieszanie, klacz upuściła miecze, które wbiły się w ogiera.
- Roka! - krzyknęła
W jednej chwili leżała na ziemi, a w drugiej podniosła się, aby mu pomóc. Wobec tego ja w razie czego przyzwałem kruki, któe usiadły tuż za mną, wrazie czego.
- Ronderu... - Jęczał z bólu
No proszę, a więc imię tej klaczy to Ronderu...
Ni jaka Ronderu nagle spojrzała się na mnie, jednak nie okazywała skruchi, ani poczucia winy, raczej obwiniała mnie za swój czyn. Cała ta atmosfera była raczej nieprzyjemna, a ja sam ze względu na samicę po części uważałem, że to też jest moja wina... Podszedłem do nich i zaoferowałem się:
- Mogę pomóc, jeśli chcecie. Jeżeli w pewien sposób was "uraziłem" mogę to naprawić, jednak wiem, że pewnie źle zaczęliśmy naszą znajomość, ale mogę to jeszcze naprawić, a sądząc po tym, że "jakimś cudem" wtargnąłem na wasze terytorium - za co bardzo przepraszam - nie macie zbyt licznej gromady, mogę się przydać, naprawdę. Wiem, że pewnie wy pegazy nie ufacie jednorożcom, jednak proszę was, dajcie sobie pomóc, jeszcze jest przyszłość.
- A skąd to niby wiesz?! - warknął Roka
- Wiem, bo życie mnie tego nauczyło, mogłem mieć amputowaną kończynę, nie mieć jednego oka, a nawet stracić życie jako mały źrebak, ale jednak przeżyłem, a najlepszym dowodem, że jest jeszcze przyszłość jest moja obecnośc w tej chwili. Ale jeżeli nie chcecie to nie, nie będę was zmuszać...
Powoli zacząłem odchodzić, to zawsze działa, Ronderu wpatrywała się we mnie, a Roka rżał z bólu w pewnym momencie Ronderu krzyknęła:
- Stój!
Automatycznie się zatrzymałem i spojrzałem łbem w tył.
< Ronderu? >
- Nie waż się wykonać jakiegokolwiek ruchu, bo odetnę Ci łeb! - syknęła z dzikością w oczach
Gdy tylko skończyła swą wypowiedź ten drugi stanął za mną tworząc niby "pułapkę" dla mnie. Jednak to dobrze, poczuli się bezpieczniej, więc klacz mi odpuściła wraz z tym przywołała miecze, spłynęła z nich moja krew, jednak nie była to typowa czerwona krew, moja była czarna. Ewidentnie domagała się wyjaśnień ode mnie i od... tego drugiego?
- Więc pewnie rządasz wyjaśnień? - zadając to ironiczne pytanie przywołałem jednego kruka, który z mojego polecenia przekazanego telepatycznie usiadł na jednej z gałęzi drzewa za klaczą.
- A myślisz, że co?! - warknęła
- Wpierw pozwól mi się przedstawić... Zwę się Nero, a ty?
- Próbujesz się wymigać? - krzywo się na mnie spojrzała - Nie potrzebujesz wiedzieć, a ja nie potrzebuję wiedzieć co tu robisz, bo zawsze mogę cię po prostu zabić, więc powiesz jak się tu znalazłeś czy wolisz drugą opcję?
- Ja? Próbować uciec od losu? - zaśmiałem się - Jak się tu znalazłem? Heh, powiedzmy, że stępowałem przed siebie gdy nagle z nieba mi się objawiłaś
- Teleportowałeś się? Masz jakieś magiczne zdolności, które Ci pomogły tutaj wkroczyć?
- Nie, chyba, że uznasz dar poruszania się za moc, w takim razie to tak, używałem mocy, aby znaleźć się tu.
- Sarkastyczny karus się znalazł... - ponuro mruknęła
- Sarkastyczny? Może nawet i się zgodzę, jednak to, że jestem maści karej nie oznacza, że masz mnie tak nazywać, grzeczniej proszę, kultury, zachowujesz się kompletnie jak dziecko...
Teraz ją dopiero zdenerwowałem, w jej oczach było widać gniew, a jej serce było przepełnione złością.
- Zabiję cię! - wrzasnęła rzucając się na mnie z dwoma ostrzami, jednak po to mam swój róg, aby wiedzieć co zrobić w takich sytuacjach, zatem użyłem jednej z moch mocy - teleportu ciemności. W jednej chwili w miejscu w którym stałem rozbłysnął mrok, który oślepił klacz, a mi umożliwił to, aby znaleźć się tuż za nią. Przez to całe zamieszanie, klacz upuściła miecze, które wbiły się w ogiera.
- Roka! - krzyknęła
W jednej chwili leżała na ziemi, a w drugiej podniosła się, aby mu pomóc. Wobec tego ja w razie czego przyzwałem kruki, któe usiadły tuż za mną, wrazie czego.
- Ronderu... - Jęczał z bólu
No proszę, a więc imię tej klaczy to Ronderu...
Ni jaka Ronderu nagle spojrzała się na mnie, jednak nie okazywała skruchi, ani poczucia winy, raczej obwiniała mnie za swój czyn. Cała ta atmosfera była raczej nieprzyjemna, a ja sam ze względu na samicę po części uważałem, że to też jest moja wina... Podszedłem do nich i zaoferowałem się:
- Mogę pomóc, jeśli chcecie. Jeżeli w pewien sposób was "uraziłem" mogę to naprawić, jednak wiem, że pewnie źle zaczęliśmy naszą znajomość, ale mogę to jeszcze naprawić, a sądząc po tym, że "jakimś cudem" wtargnąłem na wasze terytorium - za co bardzo przepraszam - nie macie zbyt licznej gromady, mogę się przydać, naprawdę. Wiem, że pewnie wy pegazy nie ufacie jednorożcom, jednak proszę was, dajcie sobie pomóc, jeszcze jest przyszłość.
- A skąd to niby wiesz?! - warknął Roka
- Wiem, bo życie mnie tego nauczyło, mogłem mieć amputowaną kończynę, nie mieć jednego oka, a nawet stracić życie jako mały źrebak, ale jednak przeżyłem, a najlepszym dowodem, że jest jeszcze przyszłość jest moja obecnośc w tej chwili. Ale jeżeli nie chcecie to nie, nie będę was zmuszać...
Powoli zacząłem odchodzić, to zawsze działa, Ronderu wpatrywała się we mnie, a Roka rżał z bólu w pewnym momencie Ronderu krzyknęła:
- Stój!
Automatycznie się zatrzymałem i spojrzałem łbem w tył.
< Ronderu? >
wtorek, 17 marca 2015
Ronderu "Moja historia"
Roka przeleciał obok mnie, jakby wystrzeliło go z procy. Wiedziałam, że powinnam go zostawić w spokoju, bo raczej bez powodu by się tak nie spieszył. Mój instynkt jak zawsze wygrał - im mniej kłopotów w życiu, tym spokojniej. Delikatnie wylądowałam na ziemi i dalszą drogę przekłusowałam. Chciałam pójść nad jezioro, aby poćwiczyć swoje, jakby to powiedzieć, artystyczne umiejętności...
Na miejscu wzleciałam delikatnie nad ziemię i przeleciałam na środek tafli wody. Tam, w tylko mi znany rytm, stawiałam kroki w różnych chodach - od stępu, po przez kłus wyciągnięty, piaff czy galop. Jednak wody dotykałam jedynie czubkami kopyt, zostawiając ślady w postaci wodnych kół. Z daleka mogło to wyglądać niezgrabnie, lecz z bliska okazywało się to jakby baletem. Pomimo wszystko, nie była to łatwa sztuka - trzeba uważać, aby choćby o centymetr zbyt wysoko nie podciągnąć nogi, postawić jej zbyt bardzo na lewo czy prawo lub spóźnić któryś ruch. Wtedy nie ma mowy, abyś zdążył zmieścić się w rytmie, a przez to "taniec" staje się do przesady chaotyczny, i późniejszy rysunek na tafli wody staje się nieczytelny. Ja już od jakiegoś czasu nie musiałam się tym przejmować, przeszłam do perfekcji. Co jakiś czas trenowałam, więc co jakiś czas musiałam wymyślać sobie coraz trudniejsze kroki, ale nie jest to takie łatwe. Znaczy się, już nie.
Jak zwykle trening trwał póki słońce zupełnie nie zniknęło z nieba. Wtedy podleciałam wyżej i wróciłam na swoją Podniebną Wyspę. Tam założyłam sobie na grzbiet lśniącą, trochę prześwitującą chustę, która delikatnie opadała mi na boki. Ukryłam pod nią pas z moimi dwoma mieczami Lig i wyleciałam z jaskini. Wróciłam na ziemię i zbliżyłam się w kierunku jednego z lasów, gdzie zwykle panowała ciemność. Uwielbiałam tam spacerować między pniami, czuć się w pełni wolną...
Zwykle w nocy zwierzęta były tam rzadko widziane, więc nic mi nie przeszkadzało. Teraz zapachy, na które byłam szczególnie wyczulona, zdecydowanie lepiej do mnie docierały i rozróżniałam bez problemu nawet najbardziej podobne do siebie. Wyszłam na jedną z kilku okrągłych polan znajdujących się w lesie. Po chwili usłyszałam za sobą szelest. W jednej sekundzie odwróciłam się, wyjęłam miecze i znalazłam się po prawo i trochę od tyłu tego czegoś, co wyszło z zarośli. Jeden z mieczy znajdował się na szyi napastnika, trochę się w nią wpijając, a drugi znalazł się po lewej na wysokości mojej teraz wysoko podniesionej głowy. Gdy nadal przytrzymywałam osobnika, który także okazał się dość mocno oszołomionym koniem, z drugiej strony wybiegł Roka. Kary koń, pomimo że przetrzymywany w mojej "pułapce", był na tyle zszokowany, że nie miał zamiaru się ruszyć. Moje oczy były przepełnione dzikością
- Nie waż się wykonać jakiego kol wiek ruchu, bo odetnę ci łeb! - syknęłam w ostrzeżeniu do karusa, jeszcze bardziej wpijając ostrze mego miecza w jego skórę. Chyba doskonale zrozumiał ostrzeżenie. Roka bez mojego słowa wiedział, aby otoczyć go od tyłu. Gdy był na pozycji, przywołałam miecze do siebie. Jeden z nich ociekał trochę krwią. Włożyłam je do pasa, i stanęłam naprzeciwko nieznanego ogiera, ewidentnie domagając się wyjaśnień. Ucieszyłoby mnie jeszcze, gdyby Roka powiedziałby mi, jakim cudem się tu znalazł...
< Nero? >
Na miejscu wzleciałam delikatnie nad ziemię i przeleciałam na środek tafli wody. Tam, w tylko mi znany rytm, stawiałam kroki w różnych chodach - od stępu, po przez kłus wyciągnięty, piaff czy galop. Jednak wody dotykałam jedynie czubkami kopyt, zostawiając ślady w postaci wodnych kół. Z daleka mogło to wyglądać niezgrabnie, lecz z bliska okazywało się to jakby baletem. Pomimo wszystko, nie była to łatwa sztuka - trzeba uważać, aby choćby o centymetr zbyt wysoko nie podciągnąć nogi, postawić jej zbyt bardzo na lewo czy prawo lub spóźnić któryś ruch. Wtedy nie ma mowy, abyś zdążył zmieścić się w rytmie, a przez to "taniec" staje się do przesady chaotyczny, i późniejszy rysunek na tafli wody staje się nieczytelny. Ja już od jakiegoś czasu nie musiałam się tym przejmować, przeszłam do perfekcji. Co jakiś czas trenowałam, więc co jakiś czas musiałam wymyślać sobie coraz trudniejsze kroki, ale nie jest to takie łatwe. Znaczy się, już nie.
Jak zwykle trening trwał póki słońce zupełnie nie zniknęło z nieba. Wtedy podleciałam wyżej i wróciłam na swoją Podniebną Wyspę. Tam założyłam sobie na grzbiet lśniącą, trochę prześwitującą chustę, która delikatnie opadała mi na boki. Ukryłam pod nią pas z moimi dwoma mieczami Lig i wyleciałam z jaskini. Wróciłam na ziemię i zbliżyłam się w kierunku jednego z lasów, gdzie zwykle panowała ciemność. Uwielbiałam tam spacerować między pniami, czuć się w pełni wolną...
Zwykle w nocy zwierzęta były tam rzadko widziane, więc nic mi nie przeszkadzało. Teraz zapachy, na które byłam szczególnie wyczulona, zdecydowanie lepiej do mnie docierały i rozróżniałam bez problemu nawet najbardziej podobne do siebie. Wyszłam na jedną z kilku okrągłych polan znajdujących się w lesie. Po chwili usłyszałam za sobą szelest. W jednej sekundzie odwróciłam się, wyjęłam miecze i znalazłam się po prawo i trochę od tyłu tego czegoś, co wyszło z zarośli. Jeden z mieczy znajdował się na szyi napastnika, trochę się w nią wpijając, a drugi znalazł się po lewej na wysokości mojej teraz wysoko podniesionej głowy. Gdy nadal przytrzymywałam osobnika, który także okazał się dość mocno oszołomionym koniem, z drugiej strony wybiegł Roka. Kary koń, pomimo że przetrzymywany w mojej "pułapce", był na tyle zszokowany, że nie miał zamiaru się ruszyć. Moje oczy były przepełnione dzikością
- Nie waż się wykonać jakiego kol wiek ruchu, bo odetnę ci łeb! - syknęłam w ostrzeżeniu do karusa, jeszcze bardziej wpijając ostrze mego miecza w jego skórę. Chyba doskonale zrozumiał ostrzeżenie. Roka bez mojego słowa wiedział, aby otoczyć go od tyłu. Gdy był na pozycji, przywołałam miecze do siebie. Jeden z nich ociekał trochę krwią. Włożyłam je do pasa, i stanęłam naprzeciwko nieznanego ogiera, ewidentnie domagając się wyjaśnień. Ucieszyłoby mnie jeszcze, gdyby Roka powiedziałby mi, jakim cudem się tu znalazł...
< Nero? >
Roka "Moja historia"
Uważnie przyglądałem się małemu przedmiotowi błyszczącemu w trawie. Podleciałem niżej, by się dobrze przyjrzeć. Wtedy mnie zatkało - w trawie leżał naszyjnik Mariki. Była to para skrzydeł zawieszona na srebrnym łańcuszku

Tak, to ona była dla mnie najpiękniejsza na całym świecie. Wtedy w moim sercu pojawiło się postanowienie. Chociaż spotkałbym klacz piękną jak róża, nigdy się nie zakocham. Nigdy, przenigdy. Nałożyłem naszyjnik na siebie i ponownie wzleciałem w górę. Leciałem szybko, byleby do jaskini. Po drodze minąłem Ronderu, która była bardzo zdziwiona moim pośpiechem. Ja zaś wleciałem do jaskini.
< Ronderu? >
sobota, 14 marca 2015
Ronderu "Moja historia"
Zatkało mnie, ale w myślach krzyczałam "Wiedziałam że tak będzie! Wiedziałam!"... Nie mogłam wydusić z siebie ani słowa, patrzyłam tylko jak Roka odlatuje. Nie wiedziałam, czy mówi to tak tylko przez dobre wychowanie, czy coś do mnie czuje. W każdym bądź razie, nie podobało mi się to. Wolałam trzymać się od wszelkich ogierów z daleka. Gdy byłam pewna, że Roka już się nie wróci, wolnym kłusem ruszyłam nad tęczowe jezioro, aby się obmyć. Na miejscu ostrożnie weszłam do wody. Trochę zajęło, zanim weszłam na większą głębokość, ponieważ wystarczył jeden zły krok, jedno poślizgnięcie, a mogłam się zranić. Co mnie przeraziło, brokat nie chciał się zmyć!
- No i super... - syknęłam do siebie. Cały czas uważając, wycofałam się na ląd. Wciąż lśniąc, wzbiłam się w powietrze. Wpadłam na pomysł - mogę spróbować użyć wody z magicznego źródła. Jeśli nie dostanie mi się to do pyska, wszystko będzie w porządku. Jak więc pomyślałam, tak zrobiłam. Przy źródle jak zwykle, magię dało się czuć w powietrzu. Zauważyłam, że delikatna bryza, która dotyka mojej sierści, zmywa brokat. Jakże mi ulżyło... Nie czekając dłużej, pośpiesznie weszłam do magicznej wody i wyciągnęłam głowę w górę, dla bezpieczeństwa. Wystarczyła chwila, aby moja sierść wróciła do normy. Aby nie ryzykować, upewniłam się że cała jestem czysta i zgrabnie wyszłam z jeziora. Został mi teraz tylko pysk. Delikatnie się schyliłam, mocno zacisnęłam zęby i oczy, a uszy skierowałam do tyłu. Zanurzyłam głowę i gdy poczułam, że cały brokat z pyska się zmył, natychmiastowo "wyrzuciłam" łeb do góry. Otrzepałam się z wody i szybko wyszłam z jaskini - lepiej nie było tam długo zostawać. Aby się wysuszyć, rozłożyłam skrzydła i wzleciałam w powietrze. Wzniosłam się ponad korony drzew i rozwinęłam dość dużą prędkość. Lubiłam tak lecieć - czuć się wolną. Po jakimś czasie dostrzegłam pod sobą Rokę, ale nie podlatywałam. Wręcz przeciwnie, wzniosłam się jeszcze wyżej. Nie wiedziałam, czy mnie widział, czy nie, ale odleciał trochę niżej...
< Roka? >
- No i super... - syknęłam do siebie. Cały czas uważając, wycofałam się na ląd. Wciąż lśniąc, wzbiłam się w powietrze. Wpadłam na pomysł - mogę spróbować użyć wody z magicznego źródła. Jeśli nie dostanie mi się to do pyska, wszystko będzie w porządku. Jak więc pomyślałam, tak zrobiłam. Przy źródle jak zwykle, magię dało się czuć w powietrzu. Zauważyłam, że delikatna bryza, która dotyka mojej sierści, zmywa brokat. Jakże mi ulżyło... Nie czekając dłużej, pośpiesznie weszłam do magicznej wody i wyciągnęłam głowę w górę, dla bezpieczeństwa. Wystarczyła chwila, aby moja sierść wróciła do normy. Aby nie ryzykować, upewniłam się że cała jestem czysta i zgrabnie wyszłam z jeziora. Został mi teraz tylko pysk. Delikatnie się schyliłam, mocno zacisnęłam zęby i oczy, a uszy skierowałam do tyłu. Zanurzyłam głowę i gdy poczułam, że cały brokat z pyska się zmył, natychmiastowo "wyrzuciłam" łeb do góry. Otrzepałam się z wody i szybko wyszłam z jaskini - lepiej nie było tam długo zostawać. Aby się wysuszyć, rozłożyłam skrzydła i wzleciałam w powietrze. Wzniosłam się ponad korony drzew i rozwinęłam dość dużą prędkość. Lubiłam tak lecieć - czuć się wolną. Po jakimś czasie dostrzegłam pod sobą Rokę, ale nie podlatywałam. Wręcz przeciwnie, wzniosłam się jeszcze wyżej. Nie wiedziałam, czy mnie widział, czy nie, ale odleciał trochę niżej...
< Roka? >
Roka "Moja historia"
- Aha - powiedziałem krótko. Poszedłem szukać jakiegoś noclegu. Po chwili znalazłem odpowiednią jaskinię. Przyniosłem trochę liści i gałęzi na posłanie, a następnie postanowiłem poszukać sobie jakiegoś zajęcia. Na polanie pasła się Ronderu...
- Hej - przywitałem się
- Cześć - odpowiedziała
- Nadal masz ten brokat na sobie - popatrzyłem na jej sierść. Ona oddaliła się trochę skubiąc trawę. Poderwałem się do lotu i zakołowałem nad nią. Po chwili powiedziałem
- Ja wracam do siebie - i ruszyłem w swoją stronę, rzucając jeszcze na pożegnanie - A, i pięknie wyglądasz z tym brokatem
< Ronderu? >
Ronderu "Moja historia"
Spojrzałam na siebie. Cała lśniłam. Powiodłam wzrokiem po pięknym wodospadzie, a następnie przeniosłam wzrok na Rokę. On także błyszczał. Nie wiedziałam co mam powiedzieć. W końcu zapytałam
- Jak go znalazłeś?
- Przez przypadek. Chyba szczęśliwy przypadek, prawda?
- Nie można się nie zgodzić, rzeczywiście jest tu pięknie - odpowiedziałam i znów zapadła cisza, którą przerywał jedynie szum wodospadu. Nie lubiłam takich połączeń, cisza i piękne miejsce. Jeszcze, jak jest się tylko z ogierem. Takie sytuacje zawsze są podejrzane... Pilnie szukałam w głowie jakiego kol wiek tematu, ale nic mi do głowy nie przychodziło. W końcu spytałam
- A znalazłeś już miejsce na noc?
- Jeszcze nie.
- Chyba sobie poradzisz, skoro znalazłeś takie cudowne miejsce...
- Wydaje mi się, że nie będzie to trudne.
- A... Ten wodospad, znalazłeś sam czy z pomocą mocy? Ale tak szczerze...
- Zupełnie sam. Nie posiadam żadnej mocy, która byłaby pomocna w odkrywaniu terenu - odpowiedział, a ja przez chwilę się zamyśliłam. Wyrwał mnie z tego stanu, pytając - Nad czym się tak zastanawiasz?
- Hm? Ja, nad niczym. Tak, po prostu
- Doprawdy...? - znów zapytał, tylko tym razem trochę podejrzliwie
- Tak, to nic ważnego - odparowałam, psując trochę spokojną atmosferę
< Roka? >
- Jak go znalazłeś?
- Przez przypadek. Chyba szczęśliwy przypadek, prawda?
- Nie można się nie zgodzić, rzeczywiście jest tu pięknie - odpowiedziałam i znów zapadła cisza, którą przerywał jedynie szum wodospadu. Nie lubiłam takich połączeń, cisza i piękne miejsce. Jeszcze, jak jest się tylko z ogierem. Takie sytuacje zawsze są podejrzane... Pilnie szukałam w głowie jakiego kol wiek tematu, ale nic mi do głowy nie przychodziło. W końcu spytałam
- A znalazłeś już miejsce na noc?
- Jeszcze nie.
- Chyba sobie poradzisz, skoro znalazłeś takie cudowne miejsce...
- Wydaje mi się, że nie będzie to trudne.
- A... Ten wodospad, znalazłeś sam czy z pomocą mocy? Ale tak szczerze...
- Zupełnie sam. Nie posiadam żadnej mocy, która byłaby pomocna w odkrywaniu terenu - odpowiedział, a ja przez chwilę się zamyśliłam. Wyrwał mnie z tego stanu, pytając - Nad czym się tak zastanawiasz?
- Hm? Ja, nad niczym. Tak, po prostu
- Doprawdy...? - znów zapytał, tylko tym razem trochę podejrzliwie
- Tak, to nic ważnego - odparowałam, psując trochę spokojną atmosferę
< Roka? >
Roka "Moja historia"
Klacz popatrzyła na mnie pytającym wzrokiem
- Już nic - powiedziałem i wzbiłem się w górę. Ronderu szła powoli w tylko sobie znanym kierunku. Na moment moją uwagę przykuł tęczowy promień. Postanowiłem zbadać ten teren, więc ruszyłem w stronę blasku. Gdy tam dotarłem, moim oczom ukazał się piękny, tęczowy wodospad

O dziwo tryskał z niego brokat. Kiedy podleciałem bliżej, moja sierść zaczęła błyszczeć. Postanowiłem to pokazać klaczy. Odnalazłem ją na polanie
- Zamknij oczy - powiedziałem zasłaniając je. Zaprowadziłem ją nad wodospad. Gdy odsłoniłem jej wzrok, prawie otworzyła pysk ze zdziwienia
- Piękny - powiedziałem. Podprowadziłem ją bliżej, a wtedy zaczęła się świecić od brokatu. Muszę przyznać, że wyglądała ślicznie
< Ronderu? >
- Już nic - powiedziałem i wzbiłem się w górę. Ronderu szła powoli w tylko sobie znanym kierunku. Na moment moją uwagę przykuł tęczowy promień. Postanowiłem zbadać ten teren, więc ruszyłem w stronę blasku. Gdy tam dotarłem, moim oczom ukazał się piękny, tęczowy wodospad

O dziwo tryskał z niego brokat. Kiedy podleciałem bliżej, moja sierść zaczęła błyszczeć. Postanowiłem to pokazać klaczy. Odnalazłem ją na polanie
- Zamknij oczy - powiedziałem zasłaniając je. Zaprowadziłem ją nad wodospad. Gdy odsłoniłem jej wzrok, prawie otworzyła pysk ze zdziwienia
- Piękny - powiedziałem. Podprowadziłem ją bliżej, a wtedy zaczęła się świecić od brokatu. Muszę przyznać, że wyglądała ślicznie
< Ronderu? >
piątek, 13 marca 2015
Ronderu "Moja historia"
Podszedł do mnie nieznany mi ogier. Automatycznie odsunęłam się trochę, ale zobaczyłam po oczach, że nie ma złych zamiarów.
- Kim jesteś? - zapytał. Dobrze, że zapytał kim, a nie czym..., pomyślałam
- Nazywam się Ronderu. Aktualnie oboje znajdujemy się na terenach Krainy Lustrzanego Jeziora. Poza nami, nie ma tu innych koni. I obawiam się, że zostaniesz tu naprawdę długo... - odpowiedziałam od razu informując o sytuacji
- O co chodzi z tym "zostaniesz tu naprawdę długo"...?
- O to, że ilekroć próbowałam się stąd wydostać, ani razu mi się nie udało, jak widzisz. Poza mną nie było tu nigdy żadnego innego konia, a przynajmniej tak mi się wydaje. Więc pewnie i ty sobie tu posiedzisz, jak ja
- Jasne... Udało mi się wejść tutaj, to uda mi się także i odejść - zaprzeczył
- Możesz próbować. Ale nie przybiegaj do mnie z płaczem, jak ci się nie powiedzie... - rzuciłam lekceważąco i skierowałam się ku odejściu. On poczynił to samo, lecz gdy chciałam ruszyć kłusem, zawrócił
- Skoro mówisz, że nie uda nam się uciec i, że jesteśmy tu jedynymi końmi, to w takim razie musimy współpracować, aby przeżyć. Bo zapewne czai się tu wiele zwierząt, prawda? - zapytał
- A co, tchórzysz? - drwiłam
- O nie! Chcę tylko wiedzieć jak najwięcej o terenie, gdzie będę się znajdować! - zaprotestował
- Och, tak... Tylko wyłudzać wiadomości od kogoś, ale jak już musisz "wiedzieć gdzie jesteś"... - niechętnie się zgodziłam i zaczęłam iść w kierunku lasu
- A jak właściwie ty się nazywasz? - tym razem ja zapytałam
- Roka - odpowiedział krótko. Zapadła chwila ciszy. Przyspieszyłam do kłusa. Wydaje mi się, że także nie jest zbyt rozmowny, co mi odpowiada. Przynajmniej mogłam skrócić oprowadzkę.
Pokazałam mu oby dwa lasy, jedno małe jezioro, wodospad i plażę. Czas zleciał szybko, gdy skończyliśmy, słońce chyliło się ku zachodowi
- Znasz już większość terenów, które odkryłam i zbadałam. Jeśli będziesz chciał wiedzieć więcej, szukaj mnie - powiedziałam i skierowałam się w kierunku mojego ulubionego półwyspu. Byłam kilka kilometrów od miejsca, gdzie rozstałam się z Rokiem, gdy usłyszałam stukot kopyt. Zatrzymałam się i odwróciłam głowę - podążał za mną kłusem mój, jakby to ująć, "nowy współlokator"...
- A, Ronderu... - chciał coś powiedzieć, ale urwał
< Roka? >
- Kim jesteś? - zapytał. Dobrze, że zapytał kim, a nie czym..., pomyślałam
- Nazywam się Ronderu. Aktualnie oboje znajdujemy się na terenach Krainy Lustrzanego Jeziora. Poza nami, nie ma tu innych koni. I obawiam się, że zostaniesz tu naprawdę długo... - odpowiedziałam od razu informując o sytuacji
- O co chodzi z tym "zostaniesz tu naprawdę długo"...?
- O to, że ilekroć próbowałam się stąd wydostać, ani razu mi się nie udało, jak widzisz. Poza mną nie było tu nigdy żadnego innego konia, a przynajmniej tak mi się wydaje. Więc pewnie i ty sobie tu posiedzisz, jak ja
- Jasne... Udało mi się wejść tutaj, to uda mi się także i odejść - zaprzeczył
- Możesz próbować. Ale nie przybiegaj do mnie z płaczem, jak ci się nie powiedzie... - rzuciłam lekceważąco i skierowałam się ku odejściu. On poczynił to samo, lecz gdy chciałam ruszyć kłusem, zawrócił
- Skoro mówisz, że nie uda nam się uciec i, że jesteśmy tu jedynymi końmi, to w takim razie musimy współpracować, aby przeżyć. Bo zapewne czai się tu wiele zwierząt, prawda? - zapytał
- A co, tchórzysz? - drwiłam
- O nie! Chcę tylko wiedzieć jak najwięcej o terenie, gdzie będę się znajdować! - zaprotestował
- Och, tak... Tylko wyłudzać wiadomości od kogoś, ale jak już musisz "wiedzieć gdzie jesteś"... - niechętnie się zgodziłam i zaczęłam iść w kierunku lasu
- A jak właściwie ty się nazywasz? - tym razem ja zapytałam
- Roka - odpowiedział krótko. Zapadła chwila ciszy. Przyspieszyłam do kłusa. Wydaje mi się, że także nie jest zbyt rozmowny, co mi odpowiada. Przynajmniej mogłam skrócić oprowadzkę.
Pokazałam mu oby dwa lasy, jedno małe jezioro, wodospad i plażę. Czas zleciał szybko, gdy skończyliśmy, słońce chyliło się ku zachodowi
- Znasz już większość terenów, które odkryłam i zbadałam. Jeśli będziesz chciał wiedzieć więcej, szukaj mnie - powiedziałam i skierowałam się w kierunku mojego ulubionego półwyspu. Byłam kilka kilometrów od miejsca, gdzie rozstałam się z Rokiem, gdy usłyszałam stukot kopyt. Zatrzymałam się i odwróciłam głowę - podążał za mną kłusem mój, jakby to ująć, "nowy współlokator"...
- A, Ronderu... - chciał coś powiedzieć, ale urwał
< Roka? >
Roka "Moja historia"
Zostałem stworzony przez Sabrine. Uważała, że powinienem być osobą nieskazitelnie czystą. Ja zaś chciałem być takim, jakim jestem. W końcu się z tym pogodziła i została moją opiekunką. Rosłem i rosłem, stawałem się coraz bardziej przystojny. Pewnego dnia Sabrine zabrała mnie na spacer po chmurach. Przeszliśmy do zamku słonecznego światła. To tam zobaczyłem Marikę. Jej blond grzywa delikatnie falowała. Piękna, jasno kasztanowa sierść lśniła w słońcu. Podążałem za nią aż na ziemię. Dopiero tam mnie zatkało. Było mnóstwo zieleni. Jeszcze piękniejszej niż zorza, którą oglądałem codziennie z okna mojej komnaty. Marika miała partnera, ale i tak postanowiłam ją mieć. Pewnego dnia gdy spacerowała po kwiecistej łące podszedłem do niej
- Witaj piękna nieznajoma - powiedziałem szarmancko. Uśmiechnęła się lekko. Okrążałem ją z każdej strony. Po chwili koło się zawężało, aż staliśmy blisko siebie. Szeptałem jej do ucha zalotne słowa, a ona cały czas się śmiała. Po chwili zacząłem ją masować. Wyraźnie się rozluźniła. Od masowania przeszło w pocałunki. Śmiała się flirciarsko. Była teraz w moich ,,sidłach". Niestety, tę piękną chwilę przerwał jej partner. Skoczył na mnie próbując mnie zabić. Gdy już miał mi wbić nóż ja zrzuciłem go na skały. Wziąłem Marikę i oboje polecieliśmy na zachód. Podróż trwała długo, bo nie byliśmy pewni czy ten ogier nas nie gonił. Zatrzymaliśmy się dopiero w pięknym lesie. Tam mieszkaliśmy razem i było nam dobrze. Niestety, nic nie trwa wiecznie - chłopakowi klaczy udało się nas namierzyć. Próbowałem go powstrzymać, ale on zabił Marikę. Wtedy uciekłem. Biegłem przez łąki i pola. Potykałem się o kamienie. Cały czas w głowie miałem jedną myśl: już nigdy się nie zakocham. Moje serce przebił miecz zła. Teraz nie było uśmiechu i szczęścia. Było zło i groza. Pewnego dnia dotarłem na polanę. Tam zobaczyłem klacz. Była trochę podobna do Mariki. Podszedłem do niej.
< Jakaś klacz? >
- Witaj piękna nieznajoma - powiedziałem szarmancko. Uśmiechnęła się lekko. Okrążałem ją z każdej strony. Po chwili koło się zawężało, aż staliśmy blisko siebie. Szeptałem jej do ucha zalotne słowa, a ona cały czas się śmiała. Po chwili zacząłem ją masować. Wyraźnie się rozluźniła. Od masowania przeszło w pocałunki. Śmiała się flirciarsko. Była teraz w moich ,,sidłach". Niestety, tę piękną chwilę przerwał jej partner. Skoczył na mnie próbując mnie zabić. Gdy już miał mi wbić nóż ja zrzuciłem go na skały. Wziąłem Marikę i oboje polecieliśmy na zachód. Podróż trwała długo, bo nie byliśmy pewni czy ten ogier nas nie gonił. Zatrzymaliśmy się dopiero w pięknym lesie. Tam mieszkaliśmy razem i było nam dobrze. Niestety, nic nie trwa wiecznie - chłopakowi klaczy udało się nas namierzyć. Próbowałem go powstrzymać, ale on zabił Marikę. Wtedy uciekłem. Biegłem przez łąki i pola. Potykałem się o kamienie. Cały czas w głowie miałem jedną myśl: już nigdy się nie zakocham. Moje serce przebił miecz zła. Teraz nie było uśmiechu i szczęścia. Było zło i groza. Pewnego dnia dotarłem na polanę. Tam zobaczyłem klacz. Była trochę podobna do Mariki. Podszedłem do niej.
< Jakaś klacz? >
Subskrybuj:
Posty (Atom)